Kwiatowe sanie z Wierzchowia

Wierzchowie, to niewielka miejscowość położona w sercu Jury Krakowsko-Częstochowskiej, tuż przy granicy z Ojcowskim Parkiem Narodowym. Otulone wzgórzami, polami i lasami, rozciąga się przy wapiennym urwisku, w którym kryje się Jaskinia Wierzchowska, jedna z największych jaskiń w Polsce udostępnionych turystom. To naprawdę blisko Krakowa, niecałe pół godziny drogi od centrum miasta, a jakby inny świat. W Wierzchowiu mieszka tylko kilkaset osób, ale siłę tego sołectwa mierzy się nie ilością populacji, lecz pulsującym sercem ludzi, którzy są razem.

W piątkowe popołudnia, około siedemnastej, zbierają się członkowie Zespołu KGW „Wierzchowianie”. Spotykają się nie po to, by tylko coś omówić, ale by po prostu pobyć ze sobą. To chwila rozmów o życiu sołectwa, o codzienności, o tym, co cieszy, ale i co uwiera. To także czas przygotowań do występów. Wspólne ćwiczenie pieśni, poprawianie choreografii, szukanie tonacji, w której każdemu będzie wygodnie śpiewać. Nie chodzi przecież o to, by być najlepszymi z najlepszych, ale by każdemu w tej wspólnej pieśni było dobrze.

Tym razem jednak zostałem zaproszony nie po to, by śpiewać, ale by pomóc. Powstawała bowiem wyjątkowa aranżacja kwiatowa. Jej sercem miały być stare sanie, podarowane z dobrego serca przez Anetę i Tomka. Teraz stały się one podstawą kwiatowej opowieści, tuż przed wejściem do budynku wiejskiego, miejsca, które niektórzy określają jako „wielofunkcyjne”, ale ta nazwa jakoś mi nie pasuje. Za zimna, zbyt urzędowa. Tu dzieje się życie. A życie ma inny język.

Kwiaty, które zdobią kompozycję, zostały zakupione z ostatniej resztki funduszu sołeckiego. Każda złotówka została tu dobrze wykorzystana. W takich działaniach widać, jak wiele można zrobić przy niewielkim budżecie, gdy towarzyszy temu serce i zaangażowanie. Kwiaty mają nie tylko dekorować miejsce spotkań, ale też zapraszać do wspólnej troski – bo przecież teraz trzeba je doglądać i pielęgnować. W upały nie wolno o nich zapominać, bo domagają się wody, z pewnością są spragnione. A jesienią i zimą? Trzeba zawczasu pomyśleć, gdzie powinny przeczekać te miesiące i kto się nimi wtedy zajmie. Wbrew pozorom, to niełatwa logistyka…

Pomagałem jak umiałem, w swoim rytmie, i to wystarczyło. Sołtyska Marta Krztoń ma doświadczenie w prowadzeniu działań społecznych. Wie, jak zorganizować ludzi, a jeszcze lepiej, jak stworzyć atmosferę, w której każdy sam wie, co robić. Gdy Ania zauważyła, że pelargonie zasłaniają mniejsze kwiatki, Marta tylko skinęła głową. Kwiaty zmieniły miejsce. Dobra decyzja. W ruch poszła ziemia, granulowany nawóz, woda. Pan Piotr podlewał rośliny z wprawą. Pytam, skąd te piękne kwiaty. Od pana Tomka z Jerzmanowic, mówi ktoś z boku. To sąsiedztwo, któremu się ufa. Pięknie wyhodowane, zdrowe, mocne.

Ania zamyśla się. Czegoś tu brakuje. Może domku dla owadów, rzuca. Od razu podchwytuję ten pomysł. To doskonały moment. Jeszcze trochę i owady zapylające zaczną przygotowania do snu. Warto, by miały swoje miejsce właśnie tutaj, wśród kwiatów. Będą strażniczkami tego ogrodu.

Wiele osób pomagało. Bez nakazów. Po prostu. Bo czuć, że ta wspólna praca jest ważna. To nie zadanie z listy do odhaczenia, ale część większej opowieści. Pan Piotr wspomina, że to już prawie piętnaście lat działań. To naprawdę długo. Rozmawiamy o tym wieczorem, przy pizzy i herbacie, przy owocach. Tematy schodzą z kwiatów na ludzi. Jest pomysł, by stworzyć grupę taneczną, która ożywi dawne podkrakowskie tańce. Ale są też troski, na przykład dziki coraz częściej podchodzą pod domy. Tak bywa, gdy wieś spotyka się z lasem, a przestrzeń dzika miesza się z przestrzenią ludzką.

Bo Wierzchowie leży na styku światów. Tu przyroda jest tak blisko, że trudno oddzielić ogród od zagajnika. To miejsce otwarte, piękne, pełne potencjału. I nie trzeba podręcznika, by zrozumieć, jak tu się żyje. Wystarczy przyjechać, popatrzeć, posłuchać. A najlepiej zaangażować się i pomóc

Na jednym ze zdjęć i na kolejnych, które załączyłem w galerii w felietonie, widać to wszystko, o czym piszę. Chwila przed powstaniem kompozycji. Stare sanie, pełne historii, czekają, aż zakwitną. Na innym ujęcie z boku. Sanie już pełne pelargonii, różnobarwnych kwiatów, z przodu stoi dom z duszą, ten wiejski, „wielofunkcyjny”, ale przecież całkiem swojski. Na kolejnym wspólna praca. Ktoś podlewa, ktoś poprawia kompozycję. Widać skupienie, ale też uśmiechy. I wreszcie następne zdjęcie, efekt końcowy. Kwiaty buchają kolorem, kompozycja gotowa. Czeka na turystów, mieszkańców, dzieci, starszych, a może i pszczoły i trzmiele.

Dziękuję, że mogłem wziąć udział w tej pracy. A później, przy wegańskiej kawie, po prostu porozmawiać. Bo uważność, o której tyle się mówi, to nie tylko technika oddechu. To bycie. Wspólne. Tu i teraz.

Niech to społeczne tętno trwa. Niech kwiaty rosną. Niech wspólnota się rozwija. Życzę wszystkiego najlepszego Zespołowi „Wierzchowianie”, czyli: Marcie – naszej sołtysce, Aniom, Stasi, Krysi, Juzi, Izabeli z Krakowa, Piotrowi, Jurkom, Wieśkowi, a także lokalnemu rolnikowi Krystianowi zatroskanemu sytuacją z dzikami, i wszystkim, którzy wspierają Koło Gospodyń Wiejskich z Wierzchowia.

Jeszcze raz dziękuję za wegański poczęstunek. Nie wszyscy o nim pamiętają, albo nie chcą pamiętać, że to też jest ważne. I za obdarowanie cukiniami, niespotykanie dużymi. Jedną zjem z duszoną cebulką i przyprawami. Drugą od razu podarowałem sąsiadom. Nie wierzyli, że cukinie mogą być, aż tak dorodne. No tak, takie tylko z domowego ogródka. W hipermarkecie, takie można zobaczyć jedynie na banerach promocyjnych, powiększone w Photoshopie.
Oczywiście, wszystkich zapraszam do odwiedzenia Wielkowiejskiego Targu!
Tekst, fot. Janusz Bończak