Targ, to wspólnota i bezpieczeństwo

Mogłoby się wydawać, że targ rolny, taki jak nasz Wielkowiejski Targ, organizowany tuż przy granicy miasta, to tylko kulinarna ciekawostka. Miejsce, w którym można raz na dwa tygodnie kupić ziemniaki prosto z pola, marchew, ogórki, dynie, kiszonki, kompoty z wiśni i przetwory z cukinii. Może nawet posłuchać kilku ludowych pieśni, jakiś tematycznych rozmów panelowych. Popatrzeć na koronkę ręcznie dzierganą przez seniorkę z sąsiedztwa lub zabrać do domu za elektro-śmiecia sadzonkę pomidora na balkon.

Targ spełnia o wiele ważniejszą rolę!

To przestrzeń głębsza, niż się nam wydaje. Coś więcej niż stoły i namioty. To żywe miejsce wymiany, nie tylko towarów, ale także myśli i emocji. Chodzi o rozmowy, spojrzenia, podziękowania, a czasem i niezgodę. Bo właśnie tam, pomiędzy bukietem ziół, a skrzynką jabłek, tworzy się społeczność.

Cztery lata temu, podczas rozmów panelowych na targu, poruszaliśmy tematy zmian klimatycznych. Wówczas mogło się wydawać, że nie jest to temat popularny ani nośny. Dziś trudno nie przyznać racji tym rozmowom. Widząc powodzie, następujące po uporczywych upałach! Tak samo, jak rozmowom o problematyce uzależnień i przemocy, które dziś, choć wciąż trudne stały się bardziej oswojone publicznie.

To miejsce, w którym spotykają się mieszkanki i mieszkańcy gminy. Rozmawiają, dzielą się swoimi historiami, doświadczeniami, obawami. Mówią o tym, co ich boli, co się udało, co wymaga zmiany. Czasem się nie zgadzają, czasem trzeba się posprzeczać. Przyjeżdżają goście z Krakowa, czy to specjalnie na zakupy, czy przy okazji rowerowej przejażdżki, i zostają na chwilę, bo czują, że tu coś się naprawdę dzieje. I właśnie wtedy rodzi się zrozumienie punktu widzenia drugiego człowieka. A bez tego nie ma wspólnoty.

Tak właśnie trafiłem na targ. Jako wystawca prezentowałem swoje pismo „Istota” oraz sprzedawałem wegańskie ciasto marchewkowe i pączki przygotowane bez mleka i jajek. Opowiadałem o diecie roślinnej. I wydarzyło się coś niespotykanego. Odwiedzający byli niezwykle otwarci na kulinarne nowinki. Rozmowy opierały się na szacunku i szczerym zainteresowaniu. Szczególnie poruszyło mnie, że panie z Koła Gospodyń Wiejskich z sąsiadującej Rudawy, co targ przygotowywały wegańskie danie, odrobinę zmieniając tradycyjną recepturę. To było znakomite, nie tylko w smaku, ale przede wszystkim jako wyraz chęci dialogu – i wtedy zakochałem się w tej targowej społeczności, i trzyma mnie tak do tej pory! 🙂

Od tamtej pory, gdy ktoś mówi, że rozmowa wsi z miastem jest niemożliwa, uśmiecham się i przypominam sobie tamte kulinarne doświadczenia sprzed lat. I trochę mi żal, że moi adwersarze tego nie dostrzegają.

Wielkowiejski Targ, podobnie jak inne tego typu inicjatywy, ma potencjał łączenia ludzi z różnych światów. Miasto i wieś, choć bliskie geograficznie, wciąż często nie potrafią się naprawdę spotkać. A przecież tak wiele nas łączy. Chcemy zdrowia, spokoju, sensownego życia, uczciwego zarobku. Potrzebujemy miejsc, w których te światy się przenikają. Gdzie mieszkanka miasta, kupująca hummus z fasoli, słyszy opowieść o tym, jak powstał, a rolniczka, sprzedająca paprykę, dowiaduje się, co w mieście przeszkadza ludziom w jedzeniu sezonowym. Spotkanie nie musi być transakcją, może być relacją.

Targ to także realne wsparcie ekonomiczne, dla rolniczek, przetwórczyń, zielarek, pszczelarek, wytwórczyń ceramiki i rękodzielników. To źródło dochodu, które nie wymaga wielkich firm, a jedynie zaufania społecznego i sprawiedliwego dostępu do przestrzeni. I uwierzcie mi, to nie są znaczne przychody. To dodatkowy grosz do gospodarstwa domowego. Małe wsparcie finansowe, choć wielkie – to zwyczajne, ludzkie.

Targ ma też wymiar głębszy. To element lokalnego bezpieczeństwa żywnościowego. Nie w metaforze, lecz w praktyce. Ukłony w stronę rządzących, czas pochylić się nad targami takimi jak nasz!

Jeśli kiedyś, wskutek globalnego kryzysu, wojny, awarii transportu, żywność przestanie płynąć do marketów, to właśnie targowiska, gospodarstwa i wspólnoty rolnicze będą pierwszą linią ratunku. To tam, lokalnie, kupimy kaszę, buraki, pestki dyni, dżem z aronii, chleb na zakwasie upieczony przez sąsiadkę. Dlatego każde gminne targowisko powinno być traktowane, nie jako folklor, ale jako strategiczna inwestycja społeczna.

Dziś zrozumienie tej roli leży po stronie samorządowców i urzędniczek. To oni i one decydują, czy takie miejsca będą się rozwijać, czy będą wspierane, promowane, zauważane. To nie może być temat „przy okazji”. To powinien być priorytet. Bo urzędnik i urzędniczka, to nie tylko zarządcy rzeczywistości, ale przede wszystkim osoby odpowiedzialne za kierunek zmiany. Osoby, które mają świadomość zagrożeń klimatycznych i potencjału lokalnych więzi oraz gospodarki bliskiego zasięgu.

To oni i one powinni mówić głośno: tak, wspieramy lokalnych producentów. Tak, tworzymy warunki dla rozwoju małych targowisk. Tak, widzimy w tym element budowania odporności społecznej. I nie może, to być jedynie odhaczenie w rubryczce: to było, to zrobiliśmy, to też. To powinno pulsować, być systemowe, żyć i prawdziwie się rozwijać. Bo jeśli tego nie zrobią, to kto?

I tu trzeba zadać trudne pytanie. Komu zależy na tym, żebyśmy się nie znali? Żeby wieś była obca miastu, a miasto patrzyło na wieś z dystansem lub niezrozumieniem? Żebyśmy się nawzajem nie słuchali, nie spotykali, nie pogadali?

Bo łatwiej się nami zarządza, gdy jesteśmy rozdzieleni. Gdy siedzimy zamknięci w swoich bańkach: informacyjnych, politycznych, emocjonalnych. Tymczasem targ – prosty, codzienny, pachnący koperkiem, świeżym chlebem i rozmową, może być miejscem, które odwróci ten podział.

Nie dajmy się dzielić. Nie pozwólmy, żeby nas poróżniono. Spotykajmy się, dyskutujmy, róbmy razem zakupy, śmiejmy się, spierajmy się z szacunkiem. Z tego właśnie rodzi się prawdziwa społeczność. Odwiedzajcie nasz Wielkowiejski Targ w gminie Wielka Wieś we wsi Szyce. Postulujcie powstawanie podobnych u Was na wsi i w miejskiej dzielnicy. Bo to nasze bezpieczeństwo i komfort w życiu.
Tekst, rysunek Janusz Bończak, społeczny doradca Wojewody Małopolskiego do spraw Rolnictwa i Rozwoju Wsi.