Felieton – Czy też tak macie?
Wegańskie życie daje sporo przyjemności. Jest w nim dużo wrażeń, takiej cichej radości z bycia wśród drzew, kwiatów, ptaków i owadów. To miłe uczucie, nie zagrażać. Ani zwierzętom, ani ludziom. Po prostu być, współistnieć. Być częścią obecności, która próbuje dostrzec wagę życia, jego kruchość, nieprzewidywalność. Bo przecież większość decyzji nie układa świata tak, jakby się chciało. Myślę, że to w moim życiu dobry czas. Choć, nie ma co udawać, potrafi zaskoczyć. Niby drobiazgi, a jednak zostawiają ślad. Niekoniecznie ten przyjemny.
Już tłumaczę. No bo wiadomo, my, weganie, nie jemy mięsa, jajek, masła, nie pijemy mleka, miodu też nie. Ja jednak nie chodzę i nie robię z tego zarzutu innym, raczej wyciągam przyjazną dłoń. Staram się być przykładem tego, że ta droga może być dobra, bez nachalności.
A jednak są takie miejsca. Pikniki, zjazdy, spotkania. Wspólne stoły, rozmowy, świętowanie. I jeśli nikt nie wie, że nie jesz tego, co większość, to nie znajdziesz tam wiele. Może jabłko, czasem garść winogron. O mleku roślinnym do kawy nawet nie wspomnę.
Choć trzeba przyznać, że powoli się to zmienia. W Krakowie, na miejskich spotkaniach, coraz częściej są opcje wegetariańskie i wegańskie. To miłe…
Pewnie powinienem już być odporny na takie sytuacje. W końcu mogę wziąć swoje pudełko z ryżem albo kanapkę. Jabłko też zawsze się zmieści.
Jednak są momenty, kiedy nie jesteś tylko uczestnikiem. Jesteś zaproszony imiennie. Wszyscy wiedzą, że jesz inaczej. Zasiadasz do stołu z uśmiechem, w dobrym nastroju. Wszyscy eleganccy, przy stole kwiaty, zastawa, wypolerowane sztućce. Czeka na Ciebie papierowa serweta, którą zaraz rozłożysz na kolanach. Bo przecież wspólny posiłek to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy na świecie.
Rozmawiasz, żartujesz, machasz komuś na powitanie. Ktoś kładzie rękę na ramieniu, wita Cię z serdecznością. Ach, jaka to przyjemność. Jesteśmy stadni, jak konie, te relacje są dla nas ważne. Zadowolony rozglądasz się po stole. Pięknie podane przystawki, ale nie dla Ciebie. No trudno, myślisz. Zapomnieli. Nalewasz kolejną szklankę soku pomarańczowego. Świeżo wyciskany, bardzo dobry. Choć wiesz, że zaraz będzie trzeba sikać. Sąsiadka żartuje, że wyciągnie z przystawek coś zielonego, to pewnie wegańskie. Śmiejesz się, odpowiadasz żartem. Słuchasz, co się dzieje, wspólnota świętuje, kwiaty, nagrody, uprzejmości. A w Tobie zaczyna się kręcić karuzela myśli. Zapomnieli? Specjalnie? A może po prostu ich to nie obchodzi? Po części oficjalnej zapowiadają kolejne dania. Super. Kładziesz serwetę na kolanach, dosuwasz się do stołu, poprawiasz sztućce. Tyle rodzajów, może coś będzie. Kelnerka stawia przed Tobą talerz. Z przyzwyczajenia pytasz, czy to danie wegańskie. Słyszysz: nie. Dziękujesz, prosisz o zabranie. Po chwili kolejny talerz. Znowu pytasz. Znowu nie. Nie było zamówienia na wegańską wersję. Proszę zabrać. I nagle świat jakby zwolnił. Talerze, kelnerzy, śmiechy, odgłosy sztućców, a Ty siedzisz w miejscu, jakby czas stanął. Czujesz, że uszy zaczynają Cię palić. Znowu to samo pytanie: zostać i udawać, że nic się nie stało? Czekać, aż ktoś uprzejmie zaproponuje ziemniaki bez sosu?
A może wyjść? Po cichu? Bez sceny?
Serce wali, czujesz ciepło na karku, dłonie lekko się pocą. Wieczór duszny, ale to nie powietrze, to niezręczność. Decydujesz się wyjść. Powiedzieć komuś? Nie ma jak. Wszyscy zajęci jedzeniem. Trzeba poczekać, aż ktoś skończy. Absurd. A jednak czekasz. Myśli krążą, atakują. Czujesz, jak policzki robią się gorące. Zostajesz? Udajesz, że jest w porządku? A może w końcu wyjdziesz? Wstajesz. W zamieszaniu nikt nie zauważa. Wychodzisz. Szybciej, szybciej. Najlepiej zniknąć.
Wieczór bez podziękowań. Z czymś w rodzaju kary. Myślisz sobie: lepiej tak. Przynajmniej bez kolejnego „nic się nie stało”.
Jednak zostawiam tę opowieść. Niech trwa. Może ktoś ją przeczyta. Może ktoś pomyśli o uważności. Nie da się dotrzeć do wszystkich, ale do tych zaproszonych czasem warto. Nie przyjmę już takich zaproszeń. Bo nie chcę kolacji, które smakują upokorzeniem. Nie przyjmuję zarzutów nieobecności w zamian za przeprosiny. To tak nie działa. Jednak weganinem zostaję nadal. Ta droga, mimo wszystko, wciąż daje mi radość. Niesie mnie. pomimo wszystko!
Tekst, grafika Janusz Bończak