Opowieści o wymierających gatunkach – książka „Motyle” Josefa H. Reichholfa

Spread the love

Z początkiem lata ukazała się na półkach księgarń kolejna pozycja z niezwykle ciekawej serii #nauka, publikowanej przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest nią książka „Motyle. Opowieści o wymierających gatunkach” autorstwa Josefa H. Reichholfa – biologa ewolucyjnego i ekologa, współpracującego z bawarskim muzeum zoologicznym oraz Uniwersytetem technologicznym w Monachium, uhonorowanego wieloma nagrodami za popularyzowanie nauki. Od razu należy zaznaczyć, że „Motyle” Reichholfa nie tylko utrzymują wysoki poziom merytoryczny całej serii #nauka, ale dość znacząco podnoszą poprzeczkę, czyniąc tę serię jeszcze bardziej atrakcyjną.

Jak informuje nas podtytuł, książka dotyczy wymierania: motyli, owadów, całego królestwa zwierząt i roślin. Autor potwierdza dużą ilością obserwacji i badań naukowych – prowadzonych na przestrzeni czterdziestu lat – aktualnie trwające szóste wielkie wymieranie bioróżnorodności. Wnioski badań Josefa H. Reichholfa, prowadzone przez niemal pół wieku na terenie Niemiec potwierdzają, że widoczne wymieranie jest słusznie przypisane destrukcyjnym zmianom, jakie wprowadził w przyrodzie sam człowiek. Co gorsza, zwierzęta i rośliny na przełomie XX i XXI wieku umierają najszybciej od czasów, w których pojawił się Homo sapiens, co niesie ze sobą tragiczne skutki także dla naszego gatunku. „Chyba nigdy dotąd w tak krótkim czasie zmiany w przyrodzie nie dokonały się w takiej skali i z taką prędkością, jak w ciągu ostatniego pięćdziesięciolecia. Wyniki badań są wstrząsające, a wyłaniające się z nich perspektywy jednoznacznie ponure” (s. 17), pisze Reichholf już w pierwszym rozdziale „Motyli”. Książka pierwotnie opublikowana została w 2018 roku i choć skupia się głównie na motylach, to bardzo przystępnie uzupełnia dramatyczny artykuł naukowy niemieckich biologów z 2017, który informuje, iż liczba owadów latających w niemieckich rezerwatach przyrody oraz na obszarach chronionych skurczyła się o ponad 75 procent w ciągu 27 lat. Problem nie dotyczy oczywiście tylko terenu Niemiec, gdyż w ostatnich czterdziestu latach całkowicie wymarła na całej Ziemi połowa (!!!) znanych nam gatunków owadów, zaś druga połowa zagrożonych jest wyginięciem, o czym informuje przerażający raport z 2019 roku „Worldwide decline of the entomofauna” [Światowe zanikanie fauny owadziej]. Nie ulega wątpliwości, że „Motyle” Reichholfa stanowią kompetentne uzupełnienie po 56 latach i zarazem kontynuację, przełomowej dla aktywizmu oraz myśli ekologicznej, pracy Rachel Carson pt. „Silent Spring” [Milcząca wiosna]. Tym samym uderza nas szokująca konstatacja, że od daty opublikowania „Silent Spring” w 1962 roku nie tylko sytuacja chemizacji rolnictwa nie uległa poprawie, ale wręcz odwrotnie – doprowadziła do apokalipcy bioróżnorodność pól i łąk.

Napisałem, że wymieranie motyli wywołane jest zniszczeniami w biosferze, które wprowadził człowiek. Jakie konkretnie działania i podmioty, odpowiedzialne za destrukcję entomofauny, omawia w swojej książce Josef H. Reichholf? W pierwszej kolejności – wszelkie osoby oraz instytucje, realizujące intensywne rolnictwo przemysłowe, a więc skandalicznie nadużywające pestycydów, herbicydów oraz innych chemicznych środków ochrony monokulturowych upraw. Innymi słowy, chodzi o międzynarodową sieć interesariuszy agrobiznesu, podtrzymujących globalne praktyki chemizacji i mechanizacji rolnictwa, na tle którego tradycyjne rolnictwo „zanika w zastraszającym tempie, równolegle z wymieraniem motyli i ptaków” (s. 18). Po drugie, zjawisko upraw monokulturowych, które stanowią pustynię tak dla bezkręgowców, jak i wszelkich kręgowców łąkowo-leśnych. Monokultury są skrajnym genetycznym ujednoliceniem roślin użytkowych – to przemysłowy symbol zmiany bogactwa życia w skrajną ubogość albo zmiany różnorodności życia w genetyczną jednostajność i gatunkową monotonię. Te cechy, w połączeniu z karczowaniem lasów pod uprawy oraz chemicznym nawożeniem i opryskami, powodują śmierć wszelkiej różnorodności roślinnej (uznanej za „chwasty”), a wraz z nią – uśmiercenie fauny. Monokultury pojawiają się w efekcie celowego wylesiania i wypalania trwa oraz niszczenia biotopów i nisz ekologicznych niewyobrażalnych ilości żywych organizmów. Stąd uprawy monokulturowe także „… w największym stopniu przyczyniają się do ginięcia motyli, kwiatów dziko rosnących i ptaków polnych” (s. 59), Identyczna sytuacja dotyczy lasów gospodarczych, będących uprawą drzew pod wycinkę: „tam, gdzie drzewostan jest jednolity gatunkowo i wiekowo, jak w lasach gospodarczych, gatunki owadów zanikają” (s. 198). Trzecią przyczyną wymierania owadów jest nonsensowna moda koszenia trawników bardzo krótko, niemal do gołej ziemi. Taka idealnie przystrzyżona trawa do wysokości kilku-kilkunastu centymetrów jest również jałową pustynią dla kręgowców (jeży, wiewiórek, nornic, ropuch bądź jaszczurek) i dla wszelkich owadów zapylających. Musimy nauczyć się, że (dzika) łąka kwietna lub częściowo nieskoszona, wysoka trawa stanowi schronienie i magazyn pokarmu dla ogromnej ilości zwierząt, a przy tym magazynuje wodę i wilgoć w porze ciągłej suszy atmosferycznej. Czwartym źródłem wymierania są anomalie atmosferyczne, jak np. „przesunięcie pór roku, spowodowane ociepleniem klimatu” (s. 224). Te anomalie są oczywiście konsekwencją globalnych zmian środowiskowo-klimatycznych. Dalszym źródłem generowania, zabójczych dla owadów, wypadków jest nocne zanieczyszczenie przestrzeni miejskiej sztucznym światłem. „Niebieskie światło drażni nocne motyle i powoduje, że zbaczają z toru, gdy lecą na poszukiwanie samicy swojego gatunku lub szukają odpowiednich roślin do złożenia jaj” (s. 41). Minimalizacja wykorzystywanego światła byłaby korzystna tak dla nocnych bezkręgowców, jak i dla całego klimatu, bowiem można byłoby obniżyć ilość spalania paliw kopalnych, koniecznych do produkcji energii elektrycznej. W przypadku motyli, wystarczyłoby częściej używać nocą światła czerwonego, które ich nie przyciąga, gdyż go nie widzą (podobnie zresztą, jak psy i koty).

Jeżeli sytuacja jest tak fatalna, pojawia się pytanie o ewentualne środki zaradcze, zalecane przez autora „Motyli”. Na poziomie ogólnokrajowej polityki, to przede wszystkim ograniczenie stosowania trucizn, choć w bieżącej sytuacji nie wystarczy jako jedyna strategia. Musi zmienić się nasz powszechny sposób myślenia o przyrodzie jako darmowym zasobie do wykorzystania oraz myślenia o zwierzętach jako instrumentach do służenia nam bądź do eksploatacji. Krótko mówiąc, należy rozcieńczyć głęboko zakorzenione w nas myślenie utylitarne – roszczeniowe i uprzedmiotawiające cale otoczenie. To już zadanie dla solidnej edukacji ekologicznej. Z kolei z perspektywy indywidualnego czytelnika, autentyczną pomocą, ratującą życie owadów zapylających – w tym motyli – jest zakładanie wieloletnich łąk kwietnych w ogródkach, na osiedlach i trawnikach. Co więcej, każdy z nas może zasiać mikrołączkę kwietną w doniczce na własnym balkonie, tworząc dla motyli, trzmieli, pszczół i innych ginących gatunków tzw. hot-spota z „kwiatów, które dostarczają nektaru i zaopatrują w energię” (s. 80). Możemy również budować i stawiać – w miarę możliwości – tzw. domki / hotele dla różnych owadów zapylających. Szczegółowe informacje są swobodnie dostępne w Internecie. Omawiana tutaj książka Reichholfa może stać się równie dobrym przewodnikiem po współczesnych problemach ekologicznych, co poradnikiem, jak skutecznie ratować te nisze i grupy gatunków, które jeszcze mogą uratowane zostać. Tym bardziej, że język książki jest niezwykle klarowny i przystępny, dzięki czemu „Motyle” nie są adresowane wyłącznie do specjalistów ekologii czy entomologii. Pojawiają się co prawda gdzieniegdzie wykresy zmian liczby gatunków lub spadku liczebności motyli na przestrzeni ostatnich dekad, jednak nie utrudniają zrozumienia wywodów, zaś całość treści iskrzy się od interesujących wspomnień, odautorskich uwag i naukowych anegdot, np. dlaczego w przyrodzie nie istnieje „szkodnik” ani „chwast” (to pojęcia typowo ludzkie); jak i dlaczego niektóre owady używają substancji psychodelicznych; dlaczego pokrzywy parzą, ale nie wyrządzają krzywdy gąsienicom; czy też jak wygląda atak stada motyli.

Dr hab. Marcin Urbaniak

Tempo wymierania owadów na Ziemi jest katastrofalne. „Tylko wymieranie pszczół sprawia kłopot rolnictwu, bo [pszczoły] są niezbędne do zapylania drzew owocowych” (s. 229), a pamiętać musimy, że wymierają dosłownie wszystkie owady. Zdaniem naukowca Francisco Sánchez-Bayo (jeden z autorów raportu o wymieraniu bezkręgowców z 2019), za sto lat nie będzie w ogóle owadów. Drastycznie spada liczebności gatunków owadów zarówno w miejscach intensywnie eksploatowanych, np. wiejskich i rolnych, jak i w obszarach chronionych, typu rezerwaty. Zbyt często zapominamy, że owady mają fundamentalne znaczenie dla prawidłowego funkcjonowania wszystkich ekosystemów: są pożywieniem większości gatunków płazów, gadów, ptaków i ssaków; wiele gatunków owadów to zapylacze roślin. Tymczasem my – ludzie – najczęściej zaliczamy owady do sztucznej i absurdalnej kategorii „szkodników”. Zabijając je, eliminujemy jeden z podstawowych systemów, na którym opiera się życie na Ziemi. Z tego powodu doświadczamy ekologicznego kataklizmu, który oznacza dosłowną śmierć gatunku ludzkiego. Josef H. Reichholf w przedmowie napisał, że motywacją do pracy nad książką „Motyle” było „poczucie odpowiedzialności, jakim powinniśmy się wykazać wobec przyszłych pokoleń” (s. 10). Może lektura książki – ze wszech miar tutaj zalecana – rozbudzi i wzmocni owo poczucie odpowiedzialności również wśród czytelników. Życzę tego gorąco Państwu, autorowi książki oraz sobie samemu.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki: Josef H. Reichholf, „Motyle. Opowieści o wymierających gatunkach”, przeł. Joanna Gilewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2020.

Tekst: dr hab. Marcin Urbaniak

Wspieraj Istotę – wpłać datek. Ogłoś się na łamach naszej strony.