Zoopolis

Spread the love

Krytyczne refleksje wokół książki Zoopolis. Teoria polityczna praw zwierząt.

Rozpocznę od pozornie błahej obserwacji. Idąc ulicami, spoglądam w górę – na dachy kamienic i bloków. Widzę parapety i gzymsy różnych budynków, na których zainstalowane są metalowe kolce. Ich zadaniem jest zniechęcanie m.in. gołębi do siadania, a w domyśle – do zabrudzania elewacji. Narzędzie odstraszania, w imię troski o czystość, stanowi jednak zabójczą pułapkę: kolce mogą łatwo stać się przyczyną śmierci wielu gatunków ptaków, przebijając ich ciała. Zwłaszcza, gdy zasieki instalowane są w miejscach wieloletniego gniazdowania tych samych osobników. Problemem jest, że rzadko kiedy jesteśmy tego świadomi, a nawet jeśli już, to nie przejmujemy się prawie w ogóle losem, codziennie mijanych, gołębi czy sierpówek. Co gorsza, czasami celowo montuje się kolce, aby ptaki – usiłując dostać się do gniazda z młodymi – nadziały się i zginęły. Najczęściej w męczarniach.
Druga obserwacja to spojrzenie w dół: na chodniki, trawniki, w okolice studzienek kanalizacyjnych, do wnętrza piwnic. W tych miejscach powszechny jest nawyk rozsypywania trutek na gryzonie, czyli tzw. rodentycydów. Tym razem nie mam żadnych wątpliwości – celem nie jest zniechęcenie, ale skuteczne uśmiercenie gryzoni, szczególnie z gatunków szczur wędrowny i mysz domowa. Nie ma znaczenia, czy mysz będzie powoli umierała w konwulsjach, czy też zginie natychmiast – została zaszufladkowana w kategorii „szkodnika”, a te należy uśmiercać.
Skupię się zatem na praktykach eksterminacji gołębi i szczurów, ponieważ z różnych irracjonalnych powodów gatunki te są kojarzone z zagrożeniem i niebezpieczeństwem; wywołują naszą niechęć, a nierzadko wręcz obrzydzenie. Część z nas
z wielką ulgą wyeliminowałaby te organizmy z przestrzeni miejskiej… I tutaj właśnie docieramy do najciekawszego – moim zdaniem – wątku tytułowej książki Zoopolis, o której ma traktować niniejszy tekst. Ale po kolei.
Praca Sue Donaldson i Willa Kymlicki zatytułowana Zoopolis. Teoria polityczna praw zwierząt wpisuje się w literaturę zaangażowaną w obronę zwierząt, a także w refleksję filozoficzną wokół praw oraz dobrostanu zwierząt. Adresowana jest do czytelniczek/-ów, którym nieobojętny jest los wszelkich gatunków: zarówno tych dziko żyjących, jak i tych udomowionych bądź towarzyszących nam na co dzień w najróżniejszych sytuacjach. Rozpoczyna się przykrą diagnozą obecnej sytuacji: „Ruch obrony zwierząt znalazł się w impasie”, gdyż dotychczasowe argumenty i działania przedstawicieli tego ruchu (realizowane na przestrzeni prawie dwóch stuleci!) „sprawdziły się tylko w niewielkim stopniu”. Po około 180 latach rozwijania prozwierzęcych koncepcji nie potrafimy dzisiaj nawet uporządkować najistotniejszych problemów w naszych relacjach ze zwierzętami, nie mówiąc już o powszechnej zmianie postaw czy nawyków w traktowaniu innych gatunków. Inaczej mówiąc, prozwierzęce środowisko aktywistów oraz badaczy zawiodło pokładane nadzieje: naturalne ekosystemy wciąż się kurczą; bioróżnorodność jest zdziesiątkowana; sektory eksploatacji zwierząt rozrastają się bez przeszkód. Sytuacja zwierząt i całej biosfery jest katastrofalna, zaś prognozy są, niestety, coraz gorsze. Na domiar złego specjaliści zamknęli się we własnej bańce informacyjnej, mnożąc abstrakcyjne debaty oraz propozycje doraźnych, powierzchownych rozwiązań.
W żaden sposób nie naruszają oni, ani nawet nie hamują, globalnego systemu eksploatacji zwierząt. Przykładowo, jakimi narzędziami skutecznie rozwiązać tak odmienne problemy, jak: kłusownictwo, cyrki ze zwierzętami, rytualny ubój bydła, przemysłowy chów drobiu oraz niemoralne eksperymenty medyczne na zwierzętach? Są to zjawiska na tyle złożone, zróżnicowane, a przy tym rozproszone, że w ich obliczu ruch obrońców zwierząt pozostaje bezradnym zbiorem wzniosłych deklaracji i postulatów. Jedynym niezmiennym wspólnym mianownikiem jest stale dziejące się okrucieństwo względem zwierząt.
W głównej części książki Donaldson i Kymlicka na ponad pięciuset stronach rekomendują własne, autorskie wyjście z kryzysu nieefektywnych działań. Co prawda przedstawiają oni kolejną, niewiarygodnie trudną w realizacji teorię, jednak ostatnie fragmenty książki tchną świeżością spojrzenia na problem zwierząt miejskich, o czym jeszcze za chwilę. Pobieżnie streszczając treść Zoopolis, Donaldson i Kymlicka argumentują, iż należy jak najszybciej przenieść problem ochrony zwierząt, dobrostanu i praw zwierząt z obszaru etyki, ekologii czy prawodawstwa do dziedziny nauk politycznych. Włączenie kwestii zwierzęcych w dyskurs polityczny polegałoby na takiej modyfikacji pojęcia „wspólnoty politycznej”, idei obywatelstwa bądź sprawiedliwości, aby jak najszersze spektrum gatunków kręgowców zyskało formalne, międzynarodowe prawa do posiadania osobniczej oraz terytorialnej (siedliskowej) suwerenności. Z kolei my – przedstawiciele gatunku Homo sapiens – musielibyśmy respektować owe prawa, tak jak aktualnie respektujemy autonomię ludzkich mniejszości społecznych. Nauki polityczne dysponują skutecznymi procedurami umożliwiającymi moralnie pozytywne interakcje ludzi ze zwierzętami, analogiczne do zrównoważonych relacji dużych mas społecznych
i np. rezydentów, mniejszości religijnych lub imigrantów. Autorzy Zoopolis dostrzegają podobieństwa w funkcjonowaniu wybranych grup ludzkich i pozaludzkich, które mogłyby być regulowane poprzez wiedzę polityczno-prawną na bazie znajomości procesów migracji, kolonizacji czy przynależności terytorialnej. Przykładowo, zwierzęta udomowione powinny być traktowane jako pełnoprawni obywatele przynależni do danej wspólnoty (z prawem do stałego pobytu we własnym domu), gdyż posiadają behawioralne umiejętności kooperacji i uczestnictwa w grupie, co stanowi pierwszy krok ku „obywatelskości”. Z kolei zwierzęta dziko żyjące powinny mieć prawo do suwerennej kontroli nad własnym terytorium, gdzie ludzka interwencja miałaby miejsce jedynie w wyjątkowych okolicznościach. One także posiadają odpowiednie zdolności psychiczne i fizyczne, aby ludzie uszanowali ich autonomię. Dodatkowo Donaldson i Kymlicka argumentują, że każdy z nas posiada status obywatela/-ki, zaś z tego faktu wynikają prawne oraz moralne obowiązki, jakie musimy spełnić wobec zwierząt zamieszkujących „po sąsiedzku” naszą wspólną przestrzeń. Jak piszą autorzy: „Niektóre zwierzęta powinniśmy postrzegać jako grupy tworzące odrębne, suwerenne wspólnoty z własnym terytorium (…); inne zwierzęta przypominają imigrantów lub rezydentów (…); jeszcze inne wypadałoby uznać za pełnoprawnych obywateli”.
Zbliżamy się do ostatnich rozdziałów Zoopolis, więc czas wrócić do wspomnianej wcześniej świeżości spojrzenia autorów książki na problem miejskiej fauny, co stanowi – w moim odczuciu – największy atut tej książki. Mam na myśli zwrócenie uwagi czytelników na problem dobrostanu tych zwierząt, które pozostają stale lekceważone w narracjach prozwierzęcych, a są to zwierzęta swobodnie zamieszkujące przestrzeń zurbanizowaną. Donaldson i Kymlicka określają je mianem „zwierząt liminalnych”, czyli granicznych, a sztandarowymi przykładami są szczur wędrowny (Rattus norvegicus) oraz gołąb miejski (Columba livia forma urbana). Wspomniana „graniczność” polega na fakcie, że dość pokaźna grupa gatunków nie jest udomowiona; unika bezpośrednich kontaktów z człowiekiem, ale trwale żyje w środowisku miejskim lub w jego pobliżu. Pewne gatunki, których terytoria zostały przez nas skolonizowane, zamieniły się w wewnętrznych przesiedleńców, próbujących przetrwać na coraz mniejszych skrawkach siedlisk. To zwierzęta, które wskutek ekspansji aglomeracji miejskich są zmuszone wchodzić w kontakt z człowiekiem i które – najczęściej bezskutecznie – próbują przetrwać ów kontakt (ilość zagrożeń generowanych przez człowieka przeraża: zmiany klimatu, destrukcja siedlisk, kolizje drogowe, zanieczyszczenie wód, pestycydy lub wspomniane rodentycydy etc.). Autorzy Zoopolis dokonują bardziej precyzyjnego podziału zwierząt liminalnych m.in. na zdziczałe zwierzęta udomowione lub introdukowane gatunki egzotyczne. Nie jest to tutaj istotne. Ważne natomiast jest, że przedstawiciele miejskiej fauny żyją na granicy stanu dzikiego i ludzkiego, zaś ludzie, szczególnie mieszkańcy terenów intensywnie zurbanizowanych, mają poważny dysonans, jaką przyjąć postawę wobec owych zwierząt. Ostatecznie traktowane są niczym niechciani intruzi (np. mrówki, pająki, myszy, gołębie), niekiedy neutralnie (np. wróble, nietoperze, jeże), rzadko kiedy z sympatią (np. wiewiórki, bezdomne koty).
W konsekwencji tacy przedstawiciele granicznych gatunków jak szczur, mysz, gołąb czy sierpówka stają się wulgarnie stygmatyzowane przez społeczeństwo jako wspomniane szkodniki oraz nosiciele chorób, a jednocześnie stają się niewidzialne dla obrońców zwierząt, którzy milczą na temat gatunków granicznych. Dlaczego? Prawdopodobnie pobudzają one, kulturowo zakorzenione w każdym z nas, irracjonalne uprzedzenia i krzywdzące stereotypy. Zatem i aktywista, i teoretyk praw zwierząt musi
– w obecności biegającego szczura czy stada brudzących gołębi – zmierzyć się z własną awersją, której nie odczuwa względem krów, kur, kotów czy psów. Autorzy Zoopolis proponują odnosić się do granicznych gatunków jako do rezydentów
– musimy zaakceptować ich obecność i uszanować pokojową koegzystencję. „Rezydentura to rodzaj relacji luźniejszej, mniej intymnej i mniej kooperatywnej” – piszą autorzy Zoopolis. Na co zwraca uwagę Donaldson i Kymlicka, to niezwykle szeroki wachlarz gatunków granicznych (szczególnie ptaków), które generują w nas sprzeczne działania, polegające przykładowo na równoczesnym tępieniu i dokarmianiu choćby gołębi na miejskich osiedlach. Niewątpliwie dzikie zwierzęta mieszkające w miastach, a zwłaszcza gryzonie, stanowią poważne wyzwanie dla ruchu obrońców zwierząt.
Mankamentem Zoopolis może być pewien stopień abstrakcyjnego teoretyzowania, gdy chodzi o propozycję realnej zmiany sytuacji zwierząt. Nie wiadomo konkretnie, jakimi metodami przyznać zwierzętom sugerowane statusy społeczno-polityczne, rzekomo gwarantujące bezpieczeństwo ich egzystencji. Jednak nieocenioną zaletą zapoznania się z książką Donaldson i Kymlicki jest nauka uważności, którą czytelnik z pewnością może wynieść względem – najczęściej lekceważonych i „niewidzialnych” w miastach – zwierząt granicznych. Pierwszym krokiem ku takiej uważności wydaje się być dążenie do demitologizacji krzywdzących skojarzeń, jakie powszechnie budzą m.in. myszy, szczury, gołębie, ślimaki czy pająki. Zmiana własnego, prywatnego stosunku do rezydentów naszych mieszkań, piwnic, balkonów i ulic jest już ogromnym sukcesem, do którego lektura Zoopolis z pewnością walnie się przyczynia. Następnym spodziewanym krokiem jest podnoszenie świadomości swojej i sąsiadów na potrzeby gatunków żyjących wokół nas, co pociąga zaangażowanie się już w mikro- lub makroaktywizm. Przejawem pierwszego z nich byłoby np. wystawianie miski z wodą dla osiedlowych jeży i ptaków podczas upałów. Jest to mało wymagające ratowanie życia i zarazem dawanie świadectwa swej wrażliwości, którą można zarażać sąsiedztwo, nawet niebezpośrednio. Symptomów makroaktywizmu dla miejskiej fauny jest tak wiele, że nie ma potrzeby wymieniania ich tutaj. Ponownie idę ulicą, niosę przy sobie egzemplarz pracy Donaldson
i Kymlicki, i kolejny raz spoglądam w górę, na zadaszenia budynków. Widzę symbol niechęci do ptaków – metalowe kolce – ale wiem też, że możliwa i konieczna jest alternatywa, czyli np. poziome druty bądź gumowe kulki na szpicach kolców. Sam czynię starania o zainstalowanie ich na budynku własnego miejsca pracy i mam wielką nadzieję, że lektura Zoopolis oraz dyskusje wokół Zoopolis staną się mobilizatorem do podobnych działań – przynajmniej niektórych – mieszkańców przestrzeni miejskiej. Tym bardziej, że w kręgu polskich działaczy prozwierzęcych i proekologicznych pojawiły się kilka dekad temu dwie szalenie ważne postacie, które pioniersko akcentowały doniosłość miejskiej architektury zorientowanej na ekologię głęboką i dobrostan mieszkańców – również tych pozaludzkich. Mam na myśli osobę profesora Tadeusza Przemysława Szafera oraz jego ucznia Janusza Korbela. Panowie ci tworzyli podwaliny rodzimej tradycji urbanistyki ekologicznej czy też „architektury żywej”, używając słów samego Korbela. Ale to już temat na zupełnie inne rozważania.
Tekst Marcin Urbaniak, fot. Janusz Bończak

 

Marcin Urbaniak – pracownik naukowy krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN, gdzie zajmuje się głównie etyką środowiskową, neuroetyką oraz moralnością w świecie zwierząt. Organizator cyklicznych konferencji naukowych poświęconych zagadnieniom dobrostanu i praw zwierząt oraz ochrony przyrody; autor specjalistycznych publikacji z zakresu etyki, ekologii, filozofii umysłu i ewolucji. Prywatnie realizuje się jako aktywista społeczny, współpracując
z organizacjami pozarządowymi, w których zajmuje się edukacją ekologiczną, a także koordynacją działań i projektów na rzecz ochrony zwierząt oraz przyrody.

Prosimy o wsparcie naszej pracy redakcyjnej:

Serdecznie zapraszamy do wykupienia prenumeraty na rok 2020 (100 zł z wysyłką)
https://sklep.istota.info/pl/c/Prenumerata/17

lub wydania cyfrowego (4 zł):
https://sklep.istota.info/pl/p/Dwumiesiecznik-Spoleczno-kulinarny-Istota-12020.-Wydanie-cyfrowe.-Prosze-wybrac-w-dostawie-ODBIOR-OSOBISTY.-1/62

wydania papierowego (8 zł + koszty wysyłki):
https://sklep.istota.info/pl/p/Dwumiesiecznik-spoleczno-kulinarny-Istota-12020.-Wydanie-papierowe./61

Zapraszam do przeczytania książki autorstwa Marka Krydy, pt. „Polska Wikingów”
https://sklep.istota.info/pl/p/Polska-Wikingow.-Marek-Kryda/47