Nowy Język Weganizmu

Potrzebujemy nowego języka weganizmu. Takiego, który będzie prosty, ciepły i bliski codzienności. Zamiast podziałów – rozmowa. Zamiast osądu – propozycja. Zamiast wykluczania – wspólne szukanie rozwiązań, które służą ludziom, zwierzętom i planecie. Dopóki nie zmienimy sposobu mówienia, trudno będzie zbliżyć się do tych, którzy mogą być gotowi na zmianę – ale potrzebują zaproszenia, nie presji.

Od kilku lat obserwuję, jak rośnie napięcie wokół tematu diety roślinnej.
Z danych z ostatnich lat wynika, że coraz więcej osób ogranicza spożycie mięsa, wybiera roślinne zamienniki i interesuje się wpływem jedzenia na zdrowie i klimat. Według raportu Fundacji Viva! około 10% Polaków deklaruje dietę wegetariańską, a 6% – wegańską. Jednocześnie pojawiają się sygnały o zatrzymaniu rozwoju – kolejne lokale gastronomii roślinnej zamykają się, a niektóre inicjatywy trafiają głównie do przekonanych. Może właśnie dlatego to jest ten moment, by mówić inaczej. Łagodniej, szerzej, bardziej zapraszająco – do osób, które dotąd nie miały z tym tematem kontaktu.

Z jednej strony mamy coraz więcej danych – o wpływie przemysłowej hodowli zwierząt na klimat, na zdrowie publiczne, na cierpienie zwierząt.
Z drugiej – pojawia się zmęczenie i opór społeczny. Nie dlatego, że ludzie nie chcą wiedzieć, ale dlatego, że nie chcą być atakowani.

Zbyt często weganizm kojarzy się z ideologiczną deklaracją, a nie z realną propozycją zmiany stylu życia. Coraz częściej też bywa łączony z innymi nurtami ideowymi, które bywają wyrażane w sposób zamykający lub nawet agresywny. A przecież nie o to chodzi. Jeśli weganizm ma być ruchem zmiany, a nie narzędziem podziału, to odpowiedzialność za jego język spoczywa na nas wszystkich. Nie powinien być wykorzystywany jako sposób na rozładowanie frustracji czy odreagowanie osobistych doświadczeń społecznych.

To błąd. Bo jeśli przekaz nie trafia – to nie dlatego, że jest za słaby, tylko że jest za bardzo o nas, a za mało o tych, którzy słuchają.

Problem nie tkwi w tym, że ludzie nie chcą jeść roślinnie. Problem tkwi w tym, jak o tym jedzeniu mówimy.
Zamiast tworzyć przestrzeń do rozmowy – często tworzymy polaryzację. Zamiast zaprosić – oceniamy. Zamiast mówić o smaku, zdrowiu i dostępności – zaczynamy od winy i cierpienia. Tymczasem większość ludzi nie jest “przeciwko zwierzętom”.
Po prostu nie czują, że dieta roślinna jest dla nich. A przecież to się da zmienić. Tylko trzeba najpierw zmienić język.

Zacznijmy rozmawiać. Nie przekonywać – rozmawiać.

Nie pytajmy: „Czy jesteś weganinem?”
Pytajmy:
– „Co myślisz o tym, że jedzenie może mieć mniejszy ślad węglowy?”
– „Czy czujesz się lepiej, kiedy jesz lżej?”
– „Czy zauważyłeś, że coraz więcej dzieci nie chce jeść mięsa?”
– „Czy próbowałeś tego roślinnego burgera?”

To są realne pytania. Oparte na doświadczeniu, nie na etykiecie.

Potrzebujemy języka faktów i emocji – nie ocen.

Dobrze wiemy, jak wygląda sytuacja:
– Produkcja mięsa odpowiada za ok. 14–18% emisji gazów cieplarnianych.
– Na kilogram wołowiny potrzeba tysięcy litrów wody.
– Zwierzęta w systemie przemysłowym nie żyją – funkcjonują jak elementy maszyny.

Dlatego potrzebujemy wspólnego języka – nie wspólnego frontu.

Co możemy zrobić?
– Edukować, ale nie z góry.
– Pokazywać alternatywy, które są dostępne, tanie i smaczne.
– Zamiast mówić „co jest złe” – proponować to, co dobre.
– Szukać miejsc, gdzie możemy rozmawiać. Szkoły, kuchnie społeczne, jadalnie, targi.

Zmiana zaczyna się od rozmowy. A rozmowa zaczyna się od uważności. Jeśli naprawdę chcemy pomóc zwierzętom i światu – musimy przestać mówić tylko do siebie.

Czasem w wegańskiej komunikacji więcej energii wkładamy w utwierdzanie się w swoich racjach, niż w próbę zrozumienia tych, którzy żyją inaczej. Zamiast mówić do ludzi – mówimy obok nich.
Tymczasem skuteczna zmiana społeczna zaczyna się nie od wewnętrznego przekonania, ale od zewnętrznego porozumienia.
Nie chodzi o to, by złagodzić prawdę. Chodzi o to, by mówić w sposób, który może zostać usłyszany – z szacunkiem, empatią i nadzieją, że wspólna przyszłość jest możliwa.
Janusz Bończak