Hole Gate, czyli gdy droga staje się pułapką

Spread the love

Długo się zastanawiałem, czy opisywać tę historię, bo przecież osobiście mnie dotyczy, ale z biegiem miesięcy, historia ta nabrała społecznego charakteru, nadal bez nierozwiązania… Przeczytajcie felieton.

Nie było żadnego ostrzeżenia. Żadnej taśmy, znaku czy pachołka ostrzegawczego. Ot, w samym sercu nowej inwestycji, tuż pod budowanym wiaduktem, czekała dziura. Głęboka, niezabezpieczona, bezczelnie milcząca. Padał wcześniej deszcz – woda przykryła wyciętą w asfalcie dziurę, czyniąc ją niewidoczną. Ale czy to usprawiedliwia wykonawców? Skądże. Takie sytuacje powinny być przewidywane. Należało zadbać o odprowadzenie wody, zabezpieczenie miejsca. Czy prognozy pogody nie są dostępne dla osób odpowiedzialnych za nadzór nad budową i bezpieczeństwem? To nie natura zawiodła – to ludzie zignorowali jej sygnały. Mój samochód nie był pierwszy, który tego dnia się w niej znalazł. Policja, wezwana na miejsce, odnotowała pięć przypadków. Moje felgi, opona i zderzak, ale ktoś inny może stracił całe zawieszenie. Albo panowanie nad pojazdem…

Zdarzyło się to w połowie września 2024 roku, na jednej z ulic w Małopolsce. Zgłosiłem sprawę do Zarządcy dróg, potem do wykonawcy, potem za wskazaniem do ubezpieczyciela. Nikt nie chciał być odpowiedzialny. Zarząd odesłał mnie do wykonawcy. Wykonawca do brokera, broker do ubezpieczyciela, a znów ubezpieczyciel… zgadnijcie do kogo. Do wykonawcy.  W międzyczasie gdzieś pojawiła się też Generalna Dyrekcja Dróg. Numer polisy musiałem wyszarpać, wyrwać powołując się na prawa obywatelskie.

Wysłałem dziesiątki maili, zebrałem dokumentację, zrobiłem zdjęcia, dołączyłem link z Google Maps. Nawet przesłali mi decyzję odmowną w spakowanym pliku z hasłem. Hasłem był… numer rejestracyjny pojazdu. Groteska administracyjna w pełnej krasie.

Ale nie o to chodzi tylko. Chodzi o to, że kierowca w starciu z systemem infrastruktury drogowej jest bez szans. Nawet jeśli ma rację. Nawet jeśli ma dowody. Bo zanim znajdzie tego, kto odpowiada, minie pół roku. A może i więcej. I może mu się w tym czasie po prostu odechcieć.

I tu dochodzimy do sprawy ważniejszej: co z kierowcami z wiosek? Co z tymi, którzy nie mają siły przebijać się przez procedury, pisać pism, odwołań, zgłoszeń? Co z ludźmi, których samochód jest narzędziem pracy, życia, jedynym transportem?

Dziura może nie być wielka. Ale może być ostatnia. Śmierć z powodu niewidocznej pułapki w drodze nie jest przypadkiem losowym. Jest skutkiem zaniechania.

Bezpieczeństwo kierowców, to nie tylko nowe inwestycje. To reakcja na błędy. To szybkie uznanie odpowiedzialności. To procedura, która działa. Ale jest jeszcze pytanie, które warto zadać głośno: czy odpowiedzialność może być naprawdę zrekompensowana, gdy wartość szkody przekracza wkład własny odpowiedzialnego za szkodę – za konsekwencję dziurę w drodze? W moim przypadku to musiałby być, niemal koszt całego auta, bym uzyskał odszkodowanie. Nie poruszam się pojazdem luksusowym – to zwykłe, użytkowe auto, które ma jeszcze służyć. Czy jako kierowcy starszych samochodów, bez szału nowinkowego, jesteśmy skazani na łaskę i niełaskę firm ubezpieczeniowych, wykonawców dróg? Na ich jałmużnę zamiast uczciwego zwrotu kosztów? Jeśli dla nich to grosze, to dla wielu z nas to wszystko, co mamy na kołach. “Hole Gate to nie sprawa o felgę. To sprawa o bezradności obywatela wobec systemu. A może to błąd systemowy? Luka, która wymaga nie tylko nagłośnienia, ale i zmiany prawa? Może powinniśmy zwrócić uwagę rządzącym, że obecny model odpowiedzialności drogowej faworyzuje silnych graczy i karze zwykłych ludzi za cudze zaniedbania. Może czas wprowadzić mechanizm obowiązkowej, niezależnej ścieżki dochodzenia roszczeń, niezależnie od skali szkody i wartości auta. Bo to nie cena samochodu powinna determinować wartość naszego bezpieczeństwa.

“Hole Gate” jest też o tym, jak można to zmienić, zanim ktoś straci więcej niż tylko część auta?

– Na dzień dzisiejszy odbijany nadal trwa: Wrzesień, październik, listopad, grudzień i styczeń i kolejno luty, marzec, kwiecień i maj 2025…, kolejny paciorek przesuwany pod palcem nie uspokaja.
Janusz Bończak, kierowca