Bezpieczna Żywność EVS Talks!

Spread the love

Rozmowa ekspercka w ramach cyklu Green REV Institute – Bezpieczna Żywność EVS Talks! O żywności i rolnictwie rozmawiamy z ekspertami i ekspertkami, zadając pytania i wskazując na rozwiązania, które są fundamentem sprawiedliwej transformacji. Czas na klimat, zdrowie, prawa człowieka i zwierząt od kuchni.

W pierwszym odcinku z prof. Tadeuszem Pomiankiem rozmawia Morgan Janowicz, Green REV Institute.

Nagranie rozmowy

Morgan Janowicz, Green REV Institute: W styczniu 2024 roku dwie aktywistki rzuciły zupą w obraz Mona Lisa mówiąc, że rolnictwo i polityka rolna Francji są do zmiany i musimy zająć się systemem żywności. Panie Prezydencie czy to oznacza, że zaczynamy przełamywać tabu wokół jedzenia? Czy Pan Profesor mógłby nam wytłumaczyć, dlaczego nasza żywność nie zapewnia nam dzisiaj ani bezpieczeństwa tego co jemy ani bezpieczeństwa w kontekście tego, że będziemy miały co jeść, że jedzenia starczy dla wszystkich.

Prof. Pomianek: Kilka miesięcy temu czytałem badania przeprowadzone w Unii  Europejskiej, jeśli chodzi o świadomość współczesnych wyzwań wśród młodzieży unijnej. Zachodnia młodzież dużo wie, rozumie i też jest bardzo aktywna w tym, żeby wreszcie te zmiany zaczęły mieć miejsce. Niestety gorzej jest z polską młodzieżą, tutaj wyraźnie odstajemy od zachodniej części Europy. Co więcej, jak widzę młodzież, nawet w niedzielę, która oblega sieci handlowe, gdzie można kupić wysoko przetworzoną żywność, to się martwię. To oznacza, że nie mają świadomości dotyczącą tego, jaką żywność konsumują, jakie mogą być tego skutki. Natomiast jeśli chodzi o żywność, to my mamy dzisiaj jej pod dostatkiem. W skali świata produkuje się 5 mld ton żywności. Stać nas na to, żeby prawie 30 procent, 1,5 mld ton marnować rocznie. Jedna czwarta, 25 % populacji ma nadwagę, 8 procent osób jest otyłych, ale obok o 800 mln ludzi głoduje. Jeśli system produkcji i dystrybucji żywności oparty jest o zysk, to wiadomo, że ci biedniejsi nie dostają odpowiedniej porcji żywności. W przypadku Polski jest jeszcze gorzej, ponieważ aż 60 procent Polaków ma nadwagę, a otyłych jest 25 procent. Nasze dzieci konsumują głęboko przetworzoną żywność i należą do najbardziej otyłych w Unii Europejskiej. Dzisiaj co do dostępności do żywności nie ma problemu. Problem polega na tym, że ten system trzeszczy coraz bardziej. Ta żywność nie jest zdrowa. Szczególnie my Polacy konsumujemy bardzo przetworzoną żywność. Jeszcze opakowaną w folię najlepiej z bisfenolu A. To jest naprawdę smutne i mamy tego efekty. Te wskaźniki nadwagi, otyłości, te olbrzymie kolejki w szpitalach i zarazem ciągły wzrost wydatków na opiekę zdrowotną, która jest coraz gorzej oceniania. Ten system, w przypadku Polski, jest naprawdę do demontażu. On się nie nadaje nawet do remontu. Patrząc na to, co konsumujemy w skali roku, to po stronie producentów, rolników, hodowców, szacunkowo, przychód jest na poziomie 60 mld zł. A ile my za tą żywność płacimy w sklepie? 180 mld zł, czyli trzykrotnie więcej, a więc rolnik dostaje tylko 1/3 z tego i w tym muszą się zmieścić koszty pracy, sprzętu, środków produkcji i tak dalej. Gdzie te 2/3 się podziewa? To są przetwórnie, transport, dystrybucja, czyli sieci handlowe i międzynarodowi monopoliści. Monopoliści, którzy dostarczają chemicznych środków produkcji  i nasion. Tu monopolizacja i to na poziomie kilku firm, powiedzmy pięciu, przekracza 85 procent. Dobrze też się mają potężne fermy hodowlane, producenci pasz z upraw monokulturowych i niewątpliwie sieci handlowe. To jest chore, że w takim stanie rzeczy rolnik dostaje ochłapy, który jeszcze jest narażony na anomalie pogodowe, a tu ledwo wiąże koniec z końcem. Co więcej, dla dużych hodowców, przetwórni i sieci handlowych mały, czy nawet średni producent rolny nie jest partnerem. W rezultacie po stronie rolników musiała nastąpić konsolidacja. Ten swoisty „wyścig szczurów” o względy przetwórców lub sieci handlowych wygrywają Ci, którzy prowadzą intensywną produkcję rolną na dużych obszarach z wykorzystaniem na dużą skalę nawozów sztucznych i pestycydów, a w przypadku hodowli klatkowej – antybiotyków. I na tym cierpi także konsument. W przypadku Polski tylko część konsumentów jest świadoma stanu rzeczy i świadoma, co tak naprawdę mogą kupić w sklepie, jak to wpływa na ich kondycję zdrowotną. To jest problem. Żywności jest dość, ale ta żywność po pierwsze powoduje, że kondycja człowieka jest coraz gorsza i to zaczyna być groźne. Według Komisji Europejskiej w skali UE z powodu kiepskiej żywności umiera rocznie milion ludzi, a my wszyscy, członkowie Unii Europejskiej tracimy rocznie 16 milionów lat życia właśnie z powodu tego, co konsumujemy. Więc słusznie niezadowolony jest konsument, dla którego podobno to wszystko się dzieje. Rolnik ma powody, żeby strajkować, bowiem jest zmuszany do masowej produkcji, bo inaczej się nie utrzyma, inaczej zbankrutuje, albo przestaje produkować. W przypadku Polski ok. 400 tys. rolników cokolwiek produkuje na rynek. I tutaj mamy kolejny problem. Średnia droga między miejscem produkcji żywności a konsumentem w Unii Europejskiej wynosi 180 km. To wszystko prowadzi do jednego wniosku. Dajmy sobie z tym spokój, nie nerwowo – stopniowo, ale zdecydowanie żegnajmy przemysłowy system produkcji żywności. Przejdźmy w kierunku agroekologii i suwerenności żywnościowej. To jest jedyna droga, żeby z tym wszystkim sobie poradzić, a przede wszystkim, żeby zatrzymać ten niepokojący trend spadkowy, jeśli chodzi o kondycję człowieka. Ta droga w dłuższej perspektywie da bezpieczeństwo. Suwerenność żywnościowa, produkcja lokalna, a nie olbrzymie centra produkcji w różnych częściach świata. To jest odpowiedź na dzisiejsze wyzwania. 

Gdyby miał Pan Profesor wymienić 4 najważniejsze ryzyka związane ze współczesnym przemysłowym rolnictwem, to na co Pan Profesor by wskazał? 

Prof. Pomianek: Przede wszystkim uprawy monokulturowe, plus chemiczne środki produkcji, nawozy sztuczne, pestycydy oraz chów przemysłowych z dużym wykorzystaniem antybiotyków. Monopoliści, którzy zdominowali międzynarodowy rynek nasion, środków produkcji, a także handlu. To jest wręcz przepis na koniec tej cywilizacji. 

Monokultura to jest rzecz, która mnie najbardziej niepokoi, a która jest najmniej zauważana przez Komisję Europejską, patrząc na Wspólną Politykę Rolną. Monokultura oznacza, że na tym samym kawałku ziemi uprawiamy bez przerwy tę samą roślinę, bez żadnego płodozmianu. I co to powoduje? To oznacza, że korzenie co roku są na tej samej głębokości w glebie i tę samą warstwę gleby eksploatującą, osłabiając ją. Gleba jałowieje. Francuscy naukowcy wykazali, że jakość gleby ma bardzo duży wpływ na to, czy gleba potrafi zatrzymać wodę, czy nie potrafi. Otóż błyskawicznie spada ta umiejętność, jeśli gleba słabnie. To mamy po jednej stronie jako efekty monokulturowych upraw. Co mamy po drugiej stronie? Ocieplenie klimatu, rosnąca temperatura i w efekcie mamy coraz dłuższe okresy suszy a obok tego gwałtowne opady deszczu. To się nawet nie dodaje, to się nawzajem wzmacnia. Te gwałtowne opady deszczu padają na coraz słabszą glebę, która jest w stanie coraz mniejszą ilość porcji tej wody zatrzymać. To jest przyspieszony proces stepowienia i pustynnienia. I właśnie ten proces jest bardzo groźny. W skali świata rocznie tracimy 14 mln hektarów żyznej gleby, wskutek tego procesu, a stopień degradacji gleby to jest na poziomie 33 procent. Są wyjątki, na przykład Nigeria, gdzie już 80 procent gleby jest zdegradowanej właśnie przez uprawy monokulturowe oraz przez nadmierne stosowanie chemicznych środków produkcji. To jest pierwsze poważne zagrożenie. Z kolei nawozy sztuczne i pestycydy.  W świecie rocznie zużywa się 200 milionów ton nawozów sztucznych, ale prawie 90 milionów ton tych nawozów nie zdąży być zaabsorbowane przez rośliny i w związku z tym spływa do rzek, zbiorników wodnych, w rezultacie do oceanu. Skaża wody gruntowe. Same Chiny, to jest 30 milionów ton. Chiny zużywają 7 i pół raza więcej nawozów na hektar niż średnia światowa. Czym są nawozy sztuczne na przykład azotowe czy fosforowe? To są sole silnych kwasów – azotowego, fosforowego i siarkowego. To wszystko wsypujemy do gleby, która jest niezwykłym światem materii organicznej. W łyżce ziemi mamy więcej mikroorganizmów niż ludzi na świecie. To są przede wszystkim bakterie, grzybnie, dżdżownice. Na hektarze ziemi to jest 3,5 miliona dżdżownic. To wszystko uczestniczy w procesie przemiany materii organicznej na proste składniki, w otoczeniu właśnie korzeni w tak zwanej ryzosferze. Dzięki temu korzenie rośliny będą mogły je zaabsorbować. Tak, jak układ trawienny u człowieka. To jest absolutne podobieństwo. Co więcej, te same cztery gatunki bakterii i tu, i tu działają podobnie i odgrywają kluczową rolę. Więc w ten niezwykły świat my wrzucamy taką potężną dawkę chemii. To oczywiście powoduje chwilowy wzrost plonu, ale także postępującą degradację gleby. Szacuje się, że gleba 30 razy wolniej regeneruje się, niż jest niszczona przez chemiczne środki produkcji. 

Pestycydy. Świat zużywa 4 mln ton pestycydów rocznie i co one z kolei powodują? Oczywiście niszczą chwasty, szkodniki, ale niszczą także inne organizmy. Coraz więcej naukowców dowodzi, że bardzo źle działają na zdrowie nie tylko roślin, ale także człowieka, czy też na przykład owadów zapylających. W Kalifornii jest 400 tys. ha pod migdałowce. W okresie kwitnienia sprowadzają pszczoły nawet z Australii.  Wskutek pestycydów 50 mld pszczół ginie. Tak zwani dzicy zapylacze giną jeszcze szybciej, a 75 procent produktów żywności nie powstanie bez zapylaczy. Nietrudno znaleźć publikacje naukowe, z których wynika, że niektóre pestycydy są rakotwórcze. Obniżają jakość męskiego nasienia (obok np. nanoplastiku), czy też prawdopodobnie stoją za epidemią autyzmu.

Weźmy się za chów przemysłowy. Antybiotyki – niedawna publikacja w Rzeczpospolitej pokazuje, że wg Europejskiego Instytutu Leków, o ile w ciągu ostatnich 10 lat zużycie antybiotyków przy hodowli klatkowej spadło, to w Polsce rośnie. U nas to jest prawie 200 mg na kilogram żywca, a we Francji 6 razy mniej. Między Czechami a Zachodnią Europą to jest 4 do 6 razy mniej. Co powodują antybiotyki? Lekooporność. Szacuje się, że nawet pół miliona Polaków rocznie doznaje, wskutek tego lekooporności. Fachowcy twierdzą, że po pierwsze nie ma w Polsce zelektronizowanego systemu rejestracji użycia antybiotyków i odpowiedniego nadzoru nad tym. I to mimo konkretnych wytycznych ze strony UE. Jednocześnie kondycja, sposób chowu często jest tak kiepski, że antybiotyki muszą być stosowane w większych dawkach, żeby zwierzę dożyło momentu, kiedy po prostu będzie sprzedane. To jest kolejny ponury filar tego horroru, a na szczycie mamy właśnie te międzynarodowe konsorcja, gdzie nasiona można kupić tylko od nich. Zdominowały też cały rynek chemicznych środków produkcji. 

To wszystko jeszcze jest wspierane przez system bankowy. Niestety Bank Światowy wspiera przemysłowy system produkcji żywności. Oczywiście też wiele innych banków to robi, wiele też innych rządów. Jest taki raport zespołu prof. P. Dasgupty z Uniwersytetu Cambridge. W raporcie oszacowano, że roczne dopłaty do przemysłowej produkcji żywności są na poziomie 6 bln dolarów. Z kolei, Międzynarodowy Fundusz Walutowy informuje, że dopłaty do producentów energii z paliw kopalnych, to 7 bln dolarów. Według FAO, żeby człowiek mógł się dostatecznie zdrowo odżywiać, to potrzebuje 4 dolarów dziennie. Wynika z tego, że za 90 procent tych toksycznych subsydiów można wyżywić cały świat. Cały system oparty na zyskowności, zdominował sytuację, więc jest pytanie, czy mamy inne wyjście jak tylko połączony strajk rolników i konsumentów, żeby wstrząsnąć elitami politycznymi?  Żeby zrozumiały, że po pierwsze nie mamy czasu. Po drugie szkody są zbyt duże, żeby akceptować ten system. Po trzecie trzeba sobie zdać sprawę, że to nie jest zmiana z dnia na dzień i tym bardziej trzeba ją rozpocząć tu i teraz. 

Panie Profesorze, czy jest jeszcze szansa, że wrócimy do małych rodzinnych gospodarstw? Czy uda nam się uratować rolniczki i rolników przed władzą koncernów? 

Prof. Pomianek: To wszystko zależy od człowieka, dlatego tak ważna jest edukacja szczególnie w Polsce, uwzględniając także starsze pokolenia. Podczas debaty „Mamy jedną planetę” w ubiegłym roku, młoda prelegentka powiedziała, że skończyła Technikum Rolnicze i jest zdumiona, że tam praktycznie jedyna dostępna wiedza dotyczy przemysłowego systemu produkcji. O żywności ekologicznej niczego się nie dowiedziała.  

W świecie mniej więcej jest jeszcze 500 mln małych i średnich gospodarstw rolnych. Te gospodarstwa produkują 70 procent żywności. W większości to jest żywność na własny użytek nie na sprzedaż. Ale co robią małe gospodarstwa? One nie wycinają lasu pod uprawy monokulturowe, one nie przyśpieszają, nie zwiększają negatywnych skutków suszy. Wręcz przeciwnie. Stabilizują, ratują bioróżnorodność, osłabiają negatywne efekty cieplarniane. Zazwyczaj produkują żywność bez nadmiernego stosowania chemicznych środków produkcji. 

ONZ, międzynarodowe instytucje od dawna alarmują — najwyższa pora, żeby zacząć pomagać tym małym, średnim gospodarstwom rolnym, bo dzisiaj całe środki idą przede wszystkim do tego segmentu intensywnej produkcji rolnej. To jest bardzo ważna infrastruktura, szczególnie dzisiaj widać jak ważna, tylko to znowu wymaga pewnej reorientacji, jeśli chodzi o system finansowania. Trzeba wyraźnie powiedzieć, pieniędzy na poziomie Unii, w świecie jest dość. Tylko one są źle adresowane, więc pora się opamiętać i powiedzieć wyraźnie, że pogoń za zyskiem, pazerność ponad przyzwoitość na pewno zapowiada koniec tego wszystkiego. Najwyższa pora, po to mamy polityków, po to mamy organizacje typu Unia Europejska, żeby z tym sobie poradzić i ratować to, co jest istotne. Przy czym chcę wyraźnie powiedzieć, to nie jest tak, że tylko małe, średnie gospodarstwa rolne, jeśli chodzi o agroekologii, suwerenność żywnościową mają rację bytu. Tak nie jest. W Czechach mamy największe średnio gospodarstwa rolne w Unii Europejskiej. Można uprawiać produkcję w harmonii z naturą na 100 ha. Jeśli chodzi o powierzchnie uprawne pod ekożywność, to w Czechach to jest 15 procent, a w Polsce 3,5 procent. Wszystko się da i to w ramach tej, jednak do remontu WPR. Czesi pokazali, że to potrafią. Estończycy mają 20 procent, Austriacy mają 25 procent, więc to wszystko jest absolutnie możliwe, to jest problem polityki danego kraju. Oni zrozumieli, że ten wygra, kto wcześniej w sposób uporządkowany i przemyślany, ale pożegna się z przemysłowym systemem produkcji żywności. Co więcej, między innymi ONZ wykazał, że małe i średnie gospodarstwa są bardziej wydajne. FAO mówi wyraźnie, że jeśli wrócimy do symbiozy z przyrodą przy produkcji żywności, to jesteśmy w stanie produkować nawet o 58 procent więcej niż dzisiaj. 

Z hektara można otrzymać 6 do 20 razy więcej białka roślinnego niż zwierzęcego. To jest ten olbrzymi zapas bezpieczeństwa, jeślibyśmy wreszcie ograniczyli spożycie mięsa, czyli białka zwierzęcego na rzecz białka roślinnego. Jeśli zredukujemy spożycie mięsa w Polsce trzykrotnie i zaprzestaniemy eksportu opartego o chów klatkowy, bo to jest zbyt kosztowne, to efekty są na tyle znakomite, że rozwiązują problem! (o szczegółach można przeczytać na moim blogu: ZIELONY BLOG WSIiZ)

Wspólna Polityk Rolna, czyli czyja? Do kogo dzisiaj należy 400 mld Euro? 

Prof. Pomianek: W minionym okresie 2014 – 2020 to było 408 mld. Teraz jest 387 mld, czyli jest spadek o 5 procent. WPR to dwa główne filary. Ten pierwszy filar to dopłaty bezpośrednie i wspieranie rynków rolnych. Na okres 2021-2027 to jest 291 miliardów, w tym na dopłaty bezpośrednie 270 mld euro. Z kolei druga część to jest około 90 mld. Jest to Europejski Fundusz Rozwoju Obszarów Wiejskich i z tego oczywiście też korzystamy. Jeśli chodzi o Polskę to w minionym okresie 2014 – 2020 to było razem 28,5 mld euro. Teraz mamy aż o 12 procent mniej, czyli 25 mld. W skali Unii Europejskiej te fundusze spadły o 5 procent, a w Polsce o 12 procent. 

Na czym właśnie polega kłopot ze Wspólną Polityką Rolną? Jeśli popatrzymy na okres 2014 – 2020, to rocznie na intensywne uprawy monokulturowe paszy, m.in. dla przemysłowego chowu i sam chów szło 30 mld euro rocznie. Natomiast jeśli chodzi o wsparcie eko, do 2020 roku, a w zasadzie do 2022, ten wydatek był na poziomie miliarda euro rocznie. To jest kwota 30 razy mniejsza. Na poziomie całej UE ekożywność produkuje się za kwotę 42 miliardów euro, czyli wsparcie jest śladowe, bo na poziomie 2,5%. WPR do tej pory wspierała przemysłowy chów, przemysłowe uprawy. Dla przyzwoitości rzucała trochę na rzecz ekorolników. To się pomału, ale zbyt pomału, zmienia, ponieważ od 2023 roku przyszły tak zwane ekoschematy. Inaczej mówiąc 1/4 tych dopłat bezpośrednich musi być przeznaczona na produkcję, która w jakiejś mierze może być kojarzona z ekoprodukcją. Rolnicy strajkują, bo wprowadzając te zmiany, nie było konsultacji z nimi. Nie ma także dobrej komunikacji. To jest porażka biurokracji brukselskiej. Przewodnicząca Komisji Europejskiej dopiero teraz zapowiedziała daleko idące konsultacje. 

Do 2023 roku było tak, że ci od chowu mieli 30 miliardów euro, ci od eko mieli miliard euro i jeszcze mnóstwo mnożących się przepisów, które muszą spełnić, żeby mieć status producenta żywności ekologicznej Nadto w Polsce mamy rozbudowaną biurokrację, która bardzo utrudnia pozyskanie certyfikatu gospodarstwa ekologicznego, a jednocześnie brakuje kontroli jakości produktów rolnych i dzięki temu ekościema ma się dobrze.

Od 2023 roku 1/4 dopłat idzie na eko produkcję. Tylko w dalszym ciągu proszę zauważyć, że tu jest 1/4 a tam jest ¾, czyli w dalszym ciągu trzy razy więcej idzie na przemysłową produkcję i to jest nie do zaakceptowania. Nas nie stać na to, żeby na kolejne 7 lat wprowadzić korektę i zobaczymy co dalej. To jest pora na długofalowe konsekwentne zmiany, które mają mieć też odzwierciedlenie finansowe. 

Oczywiście Europejski Zielony Ład i Strategia „Od pola do stołu” są nieodzowne. Niestety Unia się wycofuje na przykład z pestycydów i to jest dowód, że z jednej strony absolutnie musi być inaczej — rolnicy muszą dostać znacznie więcej pieniędzy, znacznie większe gwarancje, ale z drugiej strony edukacja jest też po stronie rolników. Jeśli rolnicy chcą pestycydów, to czy oni mają pojęcie, jak te pestycydy wpływają na ich zdrowie, na zdrowie rodziny, a także na zdrowie konsumentów? Czy wiedzę, że w ciągu 30 lat biomasa owadów spadła o 70%, a bez nich (głównie zapylaczy) nie będzie 75% żywności?! Podobnie z nawozami sztucznymi. Jeśli mamy zastąpić te chemiczne środki produkcji biologicznymi zamiennikami, a takie są, to też wymaga dużej wiedzy. Od kilku miesięcy prof. M. Bzowska-Bakalarz, Kierownik Katedry Bioróżnorodności i Zrównoważonego Rozwoju naszej uczelni, wraz ze współpracownikami jeździ na spotkania z rolnikami i producentami takich biologicznych środków produkcji żywności. Pani Profesor zawsze mówi, że to były bardzo pożyteczne spotkania po obu stronach, więc to trzeba po prostu czynić.

WPR musi być zmieniona i Polska ma szansę. Zauważmy, że od stycznia przyszłego roku mamy półroczną prezydencję (Prezydencję w Radzie UE). Dlaczego nie mamy przygotować propozycji, jak należy zmienić WPR? Współpracujemy z Koalicją Klimatyczną, z wieloma organizacjami ekologicznymi i chętnie pomożemy rządowi polskiemu coś takiego przygotować. Poza tym robimy swoje w ramach uczelni. Od miesiąca działają trzy zespoły, które przygotowują konkretne scenariusze przejścia od tego co jest, do tego co powinno być. Idziemy jeszcze raz, powtarzam, w kierunku agroekologii i suwerenności żywnościowej, oczywiście z całym oprzyrządowaniem jak to wszystko należy zorganizować i sfinansować.

Panie Profesorze, w kontekście nowego rządu poprosimy o listę życzeń do Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi.

Prof. Pomianek: Życzyłbym sobie, żeby Pan Minister przyjął do wiadomości, że nie ma wyjścia, że wszelkie zwlekanie z zasadniczą zmianą systemu produkcji i dystrybucji żywności to jest strata dla naszych obywateli i strata dla naszego kraju. Odwrotnie, jeśli z impetem za to się zabierzemy, a ma Pan w nas sojusznika, wygramy wszyscy. Po pierwsze weźmiemy znacznie więcej pieniędzy z Brukseli. Po drugie efekty będą szybko zauważalne, jeśli chodzi o kondycję człowieka i kondycję środowiska. Po trzecie w ten sposób budujemy fundament, zdrowy fundament, pod rentowne gospodarstwa rolne. Po czwarte wygramy rywalizację z czarnoziemami z Ukrainy, bo dzisiaj na pewno ją przegramy. Co z tego wynika? Potrzebny jest przynajmniej na dekadę konkretny plan, jakimi etapami odchodzimy od intensywnej uprawy rolnej, od chowu klatkowego. Zaczynamy wspierać nie tylko małe, średnie mogą być i duże, ale gospodarstwa, które idą w kierunku produkcji eko, w kierunku przynajmniej jakieś symbiozy nietoksycznej dla naszego środowiska. I to musi być od strony finansowej opisane. Ja tu nie widzę żadnych zagrożeń, jeśli chodzi o zasoby finansowe. 

Zgodnie z tym, jeśli produkcja roślinna lub hodowlana jest prowadzona w harmonii z przyrodą, to masz zapewnione wsparcie i skup po dobrej cenie. Jeśli prowadzisz fermy przemysłowe, to masz maksymalnie 10 lat na rezygnację z niej lub zmianę na hodowlę z wykorzystaniem wiedzy, bez dewastacji środowiska. Dopłaty bezpośrednie czy inne formy wsparcia, powinny z roku na rok rosnąć w przypadku agroekologii i silnie spadać, jeśli chodzi o system przemysłowy.

Koniecznie trzeba dodać, że uprawy monokulturowe przynoszą szczególnie szybko negatywne skutki. Nie tylko jałowieje gleba, zatrzymuje coraz mniej wody i w rezultacie pogłębia suszę. Także płody rolne są uboższe m.in. w ważne mikroelementy, co szkodzi wszystkim konsumentom – nie tylko ludziom, ale też np. owadom zapylającym itp. Tymczasem gleba regeneruje się bardzo powoli. Dlatego uważam, że w ciągu kilku lat powinno dojść do praktycznego zakazu takiej metody upraw rolnych. Ponadto dobrze by było żeby Pan Minister zamówił dwie ekspertyzy. Pierwsza to analiza porównawcza co będzie za 20, 30 lat, jeśli dalej będziemy podążać tym szlakiem, którym idziemy. Druga analiza to, co będzie, jeśli jednak w ciągu 10 najdalej 15 lat zmienimy zupełnie system produkcji żywności. To otworzy oczy wszystkim i decydentom, i konsumentom, jakie tu mamy wybory. 

Nie wystarczy pomóc ekorolnikowi. Przecież jak w 1995 roku wpuściliśmy na Polski rynek pierwszego wielkiego hodowcę trzody chlewnej, a potem również nasz jak zwykle przedsiębiorczy biznes zrobił swoje, to była jakaś infrastruktura, były małe masarnie, przetwórnie. Rolnik miał gdzie sprzedać. To wszystko zniknęło, w to miejsce powstały i duże przetwórnie i olbrzymie sieci handlowe. Jak ktoś hoduje w sposób naturalny, to gdzie on z tym, pójdzie? Do przemysłowej ubojni, bo nie ma innej możliwości. Dlaczego nie stworzyć w Polsce sieci bazarów w każdej gminie? My należymy do rekordzistów, jeśli chodzi o przetworzoną żywność, a sieć bazarów to jest skrócenie kontaktu między producentem a konsumentem. Obie strony zyskują i cenowo, i pod względem jakości żywności. 

Kolejny raport, jaki powinien być przygotowany, powinien dotyczyć tego, jak odtworzyć całą infrastrukturę między rolnikiem a konsumentem, żeby jeść zdecydowanie więcej świeżej żywności i dobrej jakości. Tego po prostu nie ma. I edukacja, jeszcze raz edukacja. Już nie będę wracał do problemu, że szkoły rolnicze w ogóle nie widzą konieczności zmiany systemu produkcji żywności. 

Powinny być badania medyczne wśród rolników, żeby oni też sobie zdali sprawę, co oznaczają chemiczne środki produkcji, jeśli chodzi o zdrowie ich i ich rodzin. Ja nie spotkałem takich badań w Polsce, a przecież powinniśmy o ludzi tego trudnego zawodu wreszcie dbać. Profilaktyka zdrowotna powinna być umiejętnie połączona z edukacją, żeby społeczeństwo wiedziało, że są metody, żeby ustrzec się przed złą kondycją przed różnymi problemami zdrowotnymi. Przecież my na profilaktykę zdrowotną to można powiedzieć, że nic nie wydajemy, a w każdym razie to są po prostu niezwykle skromne środki. Ten krąg zagadnień powinien być podstawowym obszarem działalności Pana Ministra

Czy jesteśmy na dobrej drodze do transformacji systemu żywnościowego przejścia na produkcję bezpiecznej żywności?

Prof. Pomianek: Na pewno nie jesteśmy na dobrej drodze. To jest tak, że z jednej strony Unia Europejska relatywnie robi dużo, bo w świecie się robi jeszcze mniej, ale to zdecydowanie za mało, żeby rzeczywiście doprowadzić do zmian ewidentnie koniecznych. 

Pieniędzy jest dość. Problem polega na tym, żeby przyzwoitość wygrała z chciwością. Absolutnie jest realne i przez naukowców opisane w detalach, co trzeba zrobić, żeby zamiast iść bezwolnie do piekła, wrócić do raju. To jest naprawdę możliwe. Przyroda ma dużą siłę witalną, więc jak damy jej szansę, to ona się nam odpłaci. Odpłaci się komfortem także naszego, życia. To jest gra o jutro, o stabilność tej planety, o dobre perspektywy dla młodego pokolenia. To jest też gra o jakość życia i to jest niestety gra zero – jedynkowa. Nie ma żadnej alternatywy. Ciężko pewnie będzie na przykład mnie przekonać, że obecnie można zadbać o rolnika, który ma rentowne gospodarstwo, produkuje dobrą żywność, szanując środowisko. Przy obecnym systemie jest to zupełnie nierealne, więc się pytam, jeśli przegrani są rolnicy, a przede wszystkim przegrani są konsumenci, to jakim prawem ten system ma dalej po prostu trwać? Wszystko jest jasne, gdzie jesteśmy i co należy zrobić.

Kolejne raporty dowodzą, że kumulują się, a wręcz nawzajem wzmacniają trzy nieudane ludzkie innowacje: w XIX w. rozpoczęła się produkcja energii z paliw kopalnych, po 1950 roku miała swój początek era plastiku, a mniej więcej 50 lat temu zaczął się rozpędzać przemysłowy system produkcji i dystrybucji żywności.

Trzeba się wreszcie zdecydować i przyznać rację olbrzymiej liczbie naukowców, którzy od lat apelują o rozstanie się z przemysłowym systemem produkcji i konsumpcji żywności. Jeśli nawet wyzerujemy inne źródła emisji gazów cieplarnianych, to obecny system produkcji żywności emituje rocznie 18 mld ton ekwiwalentu CO2 (35 procent całości) i niszczy środowisko, bioróżnorodność na poziomie 2 bln dolarów rocznie. To wystarczy, żeby niebawem ta cywilizacja przestała istnieć.
Źródło: Green REV Institute