Szkoły życia
Szkoła branżowa. Niby wszyscy wiedzą, że istnieje, ale nie wszyscy rozumieją, czym tak naprawdę jest. I dla kogo. A to przecież jedno z najważniejszych ogniw edukacji – praktyczne, odpowiedzialne i bardzo konkretne. Z jednej strony uczy zawodu, z drugiej – pozwala młodym ludziom szybko wejść w świat dorosłości, samodzielności, decyzji.
Podczas Targów Pracy w Giebułtowie – w Zespole Szkół im. Wincentego Witosa, który mieszkańcy i mieszkanki nazywają po prostu Witosówką – nie chodziło tylko o prezentacje zawodów czy oferty firm. Chodziło o spotkanie. Ludzkie. Rzeczowe. Bez fasady. Takie, po którym młoda osoba może wrócić do domu i powiedzieć: „To ma sens”.
To właśnie sens jest dziś towarem deficytowym. Młode osoby, które przychodzą do szkół branżowych, chcą wiedzieć, po co się uczą. Chcą robić coś, co widać, co działa, co ma zastosowanie. Szkoła daje im tę możliwość – często szybciej niż liceum czy nawet uczelnia. Po trzech latach nauki mogą już coś umieć, mieć staż, zawód, a nie tylko teczkę z notatkami. I to nie zamyka drogi, a przeciwnie – otwiera ją na nowe kierunki.
Wiele uczennic i uczniów szkół branżowych zarabia już w trakcie nauki. Odbywają praktyki, uczą się współpracy z pracodawczyniami i pracodawcami, poznają rynek od środka. I coraz częściej odkrywają, że to, czego potrzebują, to nie teorie i strategie, lecz konkret: umiejętność, fach, działanie. Uczą się etosu pracy – nie z podręczników, lecz z relacji międzypokoleniowej, z doświadczenia, które przekazuje starszy kolega czy koleżanka z zawodu. To nie są symulacje – to życie.
Szkoły branżowe odpowiadają też na potrzeby świata przyszłości. Zielona transformacja, technologie, logistyka, energetyka – wszystko to wymaga techniczek, specjalistów, operatorek, mechaników, elektryczek, programistek. Nie tylko analityczek danych, ale także osób, które potrafią podłączyć, naprawić, zbudować. I nie – nie chodzi tu o reprodukcję starych ról, ale o nowe otwarcie. O zbudowanie godności i podmiotowości w zawodach, które przez dekady spychano na margines.
Szkoły takie jak Witosówka w Giebułtowie nie potrzebują festiwalu pochwał. Potrzebują obecności. Współpracy. Uznania. Potrzebują być traktowane jako równorzędna część systemu edukacji – nie jako zaplecze, lecz jako punkt wyjścia. A do tego potrzeba jeszcze jednego: obecności decydentek i decydentów.
Podczas Targów – tak ważnych dla lokalnej wspólnoty – zabrakło większości osób pełniących funkcje publiczne. Samorządów. Instytucji. Osób, dla których edukacja i rozwój regionu to misja zapisana w dokumentach. Nikt nie oczekuje cudów. Ale obecność – nawet symboliczna, nawet list odczytany przez organizatora – byłby sygnałem, że ktoś widzi, słyszy, rozumie. Że nie jest to temat drugorzędny.
Szkoła, która uczy zawodu, to szkoła, która uczy kontaktu z rzeczywistością. Współpracy. Precyzji. Etosu pracy. Nie ma tu miejsca na pozory. Dlatego nieobecność boli. Bo to właśnie tu, na takich wydarzeniach, tworzy się lokalność. I wspólnota.
Tym bardziej trzeba docenić, że przyszedł radny Powiatu Krakowskiego. Że była sołtyska Giebułtowa – jednocześnie radna tej miejscowości, w której znajduje się szkoła. Że był wiceprezes Jurajskiej Izby Gospodarczej i przedstawicielki Urzędu Pracy. To było ważne. Chodzi o obecność, która znaczy: „jesteśmy z wami”. I może właśnie ten tekst, który czytasz, jest takim listem. Napisanym nie w imieniu instytucji, ale w imieniu tych, które i którzy byli. I którzy chcą, żeby przyszłość miała więcej niż tylko dobre intencje.
Tekst, fot. Janusz Bończak