Nie pytam, co jesz. Pytam, czy możemy porozmawiać.
O nowym języku weganizmu, który nie moralizuje – tylko zaprasza.
Nie pytam, co jesz. Choć sam od lat nie jem mięsa, mleka, jajek ani miodu, nie zaczynam rozmowy od pytania o Twój talerz. Nie dlatego, że jest mi obojętny los zwierząt czy kondycja planety. Przeciwnie. Ale wiem, że rozmowa nie zaczyna się od osądu. Rozpoczyna się od przestrzeni, w której można być usłyszanym.
Coraz częściej mam poczucie, że język, którym mówimy o weganizmie, staje się barierą. Język ostrych sądów, zawstydzania, moralnego podziału na „czystych” i „brudnych”, „świadomych” i „nieświadomych”. Coraz częściej widzę też, że weganizm staje się bronią – ostrą, imienną, często bezlitosną. Narzędziem wykluczenia, cięcia, stereotypowego myślenia. Towarzyszy mu brak tolerancji wobec tych, którzy jeszcze nie „przeszli na drugą stronę”. Bywa zawłaszczany – wykorzystywany do realizacji własnych, nieprzepracowanych emocji, ideologicznych napięć i uprzedzeń. Niekiedy staje się narzędziem utrwalania podziałów, zamiast ich przekraczania. Rozumiem ten gniew – cierpienie zwierząt, ignorancja systemu, hipokryzja konsumpcji – ale widzę też, że taka retoryka nie działa. A jeśli działa, to krótkoterminowo – przez presję i strach, a nie przez trwałą zmianę świadomości.
Sam jestem weganinem. Ale nie chcę być krzykiem. Wolę być zaproszeniem – do rozmowy, do spotkania, do pokazania piękna życia i jego fascynującej manifestacji na Ziemi. Do odkrywania wrażliwości, która nie wyklucza, tylko rozszerza pole obecności.
Nie dlatego, że nie mam zdania. Mam – mocne. Ale wiem, że nie przekonuje się ludzi przemocą języka. Ubrudzenie ich inwektywami, wyszarpanie obelgami, nie buduje w nas mocy – wręcz ją niweluje. A przecież to właśnie moc współodczuwania powinna być sensem. Moc dostrzegania wartości życia, jego delikatnej obecności, a nie lęk i zahukanie wzmacniane przez samozwańczych liderów. Czasem skuteczniej działa spojrzenie. Obecność. Świadectwo drogi, którą się przeszło. A przede wszystkim: gotowość do rozmowy. Nie tylko do mówienia, ale do słuchania. Do zadania pytania: co czujesz, co widzisz, co jest dla Ciebie możliwe dziś?
Weganizm, jaki proponuję, to nie ideał do osiągnięcia. To przestrzeń do spotkania. To proces. Dostrzegania, a może w końcu także zrozumienia. Nie walki ze światem, z innymi ludźmi, z własnymi słabościami czy ze zwierzętami – lecz ich przyjęcia. Zobaczenia się w lustrze życia planety. Wiem, że są ludzie, którzy zaczynają od rezygnacji z mięsa raz w tygodniu. Albo wybierają jajka z chowu ściółkowego. Może to niewystarczające w skali problemu, ale w skali osobistego procesu – to już ruch. A każdy ruch może być początkiem zmiany.
Dlatego dziś mówię raczej: „Cieszę się, że próbujesz” niż „To za mało”. Bo lepiej iść razem powoli niż pohukiwać w dzień na sowy.
Zauważam, że krajobraz społeczny się zmienia. Coraz więcej osób deklaruje chęć ograniczenia produktów odzwierzęcych. Coraz więcej lokali oferuje roślinne opcje. I choć system nadal premiuje tanie cierpienie, pojawiają się wyłomy. Ale żeby te wyłomy stały się nurtem, potrzebujemy nowego języka.
Nie języka walki. Języka relacji.
Nie jestem naiwny. Wiem, że czasem potrzebny jest głośny sprzeciw. Ale wiem też, że jeśli naprawdę chcemy zmiany, to musi ona opierać się nie tylko na niezgodzie, ale i na więzi. A więź buduje się przez zrozumienie. Przez uznanie drugiego człowieka – nawet jeśli jeszcze je schabowego. Mówię to z miejsca doświadczenia – jestem na tej drodze od prawie czterdziestu lat. Widziałem, jak zmienia się język, jak zmienia się społeczne nastawienie, i jak łatwo można wypaczyć dobre intencje przez przemoc komunikacyjną. Dlatego tak mocno wierzę, że tylko relacja i szacunek niosą potencjał głębokiej zmiany.
Nie chodzi o rezygnację z przekonań. Chodzi o to, żeby przekonania nie stawały się narzędziem wykluczenia. Żeby weganizm nie stał się kolejnym sposobem wartościowania ludzi według zawartości talerza.
Może dlatego przestałem mówić o „walce o prawa zwierząt”, bardziej mówię o ich podmiotowości. Ale jeśli czujesz, że to realne – krzycz tak nadal. Masz do tego prawo. Mówię tylko o tym, byśmy nie zapominali o innym wymiarze zmiany – o tym, byśmy się zmieniali z poszanowaniem dla tradycji wsi i małych miasteczek, z cierpliwością wobec świadomości kształtowanej przez wieki. I ze zrozumieniem dla środowisk opiniotwórczych, na które dziś jeszcze nie mamy realnego wpływu. Dziś wolę mówić: opowieść o współodczuwaniu. O zobaczeniu zwierzęcia jako istoty czującej. O decyzji, która nie jest rozkazem sumienia, ale wyborem zrodzonym z troski.
Nie pytam, co jesz. Pytam, czy możemy porozmawiać. Bo może właśnie rozmowa to pierwszy krok do zmiany. Nie jesteśmy wrogami. Nawet jeśli dzieli nas talerz – może łączy nas coś głębszego.
Tekst, fot. Janusz Bończak