Nie rozumiem…

Spread the love

Nie potrafię zrozumieć, a tym bardziej zgodzić się z tym, że polska Ustawa o ochronie zwierząt, która zaczyna się od słów: „Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę” (art. 1.1), dopuszcza trzymanie psów na łańcuchach.

Akt prawny, który ma chronić zwierzęta i ich gatunkowe potrzeby, sankcjonuje ponury, barbarzyński zwyczaj. Nie trzeba być znawcą tematu, żeby wiedzieć, iż naturą psa jest ruch, bieganie, tropienie a nie tkwienie całe życie na trzymetrowym łańcuchu. Dopisany w 2012 roku, w ramach nowelizacji ustawy, obowiązek spuszczania psów po 12 godzinach to czysta fikcja. Prawo nie do wyegzekwowania. Jeśli ktoś nie chce, żeby pies mieszkał w domu, a teren nie jest ogrodzony, może zrobić stosownie przestronny kojec, solidną budę i wyprowadzać psa na spacer. Jeśli nie stać go nawet na kojec, to nie powinien mieć psa.
Wprawdzie pojawiają się projekty nowelizacji ustawy, w których jest zakaz trzymania psów na uwięzi, ale potem ten zapis znika. I mamy to, co mamy.
Czasem jeżdżę na wieś z inspektorkami La Fauny Fundacji dla Zwierząt – Interwencje i Adopcje. Dziewczyny niezmordowanie walczą o lepszy los podwórkowych burków. Widzimy wegetujące na łańcuchach trzykilogramowe kundelki, mieszańce pekińczyków, jamników albo husky. I co? I nic. Ludzi można zobowiązać do poprawy warunków psa, leczenia. Trzymania na łańcuchu nie można zakazać. Odebranie psa jest możliwe tylko w dwóch przypadkach: jeśli właściciel dobrowolnie zrzeka się zwierzęcia na rzecz fundacji albo gdy warunki zagrażają życiu podwórkowego niewolnika. Tylko czasem udaje się odciąć psa z łańcucha i go zabrać. No i to są małe zwycięstwa La Fauny nad bezdusznymi przepisami i mentalną nędzą ludzi. Tak było z Perełką, Miką, Misiem. Trzy krople w oceanie bólu, ale w każdym przypadku to odmienione życie, jedyne, niepowtarzalne. Każdy z tych psów kilkanaście lat był na łańcuchu i w końcu udało się go uwolnić, przywrócić godność, wygrać walkę z czasem i obojętnością. Każdy z tych starych, łańcuchowych burków jeszcze zdążył przekonać się, że życie nie musi boleć. Może być dobre, ciekawe.

Perełka
Wieś w gminie Sułkowice. Inspektorzy La Fauny nazwali ją Perełka. Suka w typie husky. Żywiołem tych psów jest ruch, pokonywanie dużych przestrzeni, ściganie się z wiatrem. Właściciel jedenaście lat temu przykuł ją łańcuchem do budy. Powinna kąsać ludzi za kilkanaście lat krzywdy, a ona ma w sobie wciąż tyle ufności i łagodności. Takie zachowanie psów łańcuchowych nieustannie mnie zdumiewa. Gdyby nie zgłoszenie do La Fauny Perełka sczezłaby na łańcuchu. Inspektorzy Beata Porębska i Bartosz Wołos zobaczyli cień psa: wyniszczona, zapchlona, zarobaczona, ze zmianami skórnymi, guzem sutka, naroślą przy oku, strasznie głodna. Z trudem się poruszała, również z powodu zaniku mięśni. Potrzebowała pomocy weterynaryjnej. Natychmiast. Właściciel oświadczył, że nie będzie leczył suki. „A to weźcie sobie i uśpijcie!” – rzucił do inspektorów. Wzięli, ale też wezwali policję i przedstawicieli UMiG Sułkowice. La Fauna złożyła na policji zawiadomienie w sprawie znęcania się nad zwierzęciem. Perełka trafiła najpierw do lecznicy, a potem pod opiekę naszej wolontariuszki Kasi Gacek. Trzeba było sporo czasu i pracy, żeby Perełkę postawić na łapy. Staruszka przytyła, porosła sierścią, wypiękniała. Dopiero wtedy lekarze mogli wyciąć guza, przy okazji ją wysterylizować, usunąć narośl przy oku. Perełka zwana przez Kasię Shila ma fantastyczny charakter. To, co zrobił jej człowiek nie zniszczyło jej psychiki. Perełka – Shila mieszkała ponad cztery miesiące w domu tymczasowym Kasi. Mimo ogłoszeń chętni na adopcję nie pchali się drzwiami i oknami. Miała dużo lajków i udostępnień na fb, wielu jej kibicowało, ale nikt jej nie chciał. Duży, jedenastoletni pies z bagażem wieloletniego zaniedbania to ogromne wyzwanie. A jednak… Na początku marca, na organizowanej przez nas imprezie „Przygarnij bezdomnego psiaka” – akcja w Teatrze Barakah pojawili się Ula Jaskowska i Marcin Poręba, fajni, młodzi ludzie. Od pewnego czasu śledzili historię Perełki – Shili na fb. Właściwie podjęli decyzję i tylko jedynym znakiem zapytania było zachowanie suki wobec kotki, która jest domowniczką, w dodatku wielkim „strachulcem”. Zaproponowaliśmy opcję domu tymczasowego, no i udało się. Perełka ma wreszcie swoich Ludzi, dom, a kotkę lekceważy. W końcu, czy jedenastoletniej matronie chciałoby się uganiać za kotem?

Mika
Wieś w gminie Opatowiec. Szesnastoletnia, ślepa, niewielka suka. Przez rok po śmierci opiekuna w byle jakiej budzie, na łańcuchu, przy pustym domu. Sama. Nie padła z głodu, bo sąsiedzi karmili ją chlebem. Magda Szymula i Beata Porębska, inspektorki La Fauny, w styczniu odcięły ją z łańcucha. Leżała na zamarzniętych szmatach, zagłodzona, zarobaczona, z potężnym zapaleniem pęcherza. Pogodzona z losem. Jakim cudem przetrwała mroźne noce? Spadkobiercy z Krakowa odziedziczyli dom i działkę. Starej suki nie chcieli. Inspektorki proponowały przywiezienie im suki. Mogli ją bez konsekwencji oddać do krakowskiego schroniska, miałaby szansę na leczenie. Odmówili, choć wiedzieli, że jest chora. Po co robić sobie kłopot? Zrzekli się staruszki na rzecz La Fauny. Gdyby tego nie zrobili, inspektorzy odebraliby suczkę interwencyjnie. Mika od razu trafiła do lecznicy. Mimo intensywnego leczenia długo jeszcze sikała pod siebie. Przeżyła. Delikatna, łagodna, zawojowała serca lekarek. A potem Sandra Sobańska-Drexler, mecenas, która pro bono reprezentuje La Faunę w sprawach o znęcanie się nad zwierzętami (na szczęście kilku krakowskich adwokatów pomaga fundacji bezinteresownie), dowiedziała się, że rodzice koleżanki chcą adoptować sukę. Spodobała im się podopieczna La Fauny Marcysia, też niewielka, kudłata, dziewięcioletnia. Postanowili jednak pomóc najbiedniejszej. Przygarnęli Mikę. Nie pomimo to, ale właśnie dlatego, że stara, ślepa, bezradna.

Miś
To nie wieś zabita dechami na końcu świata. To Królewskie Miasto Kraków i mały, piętnastoletni pies na łańcuchu. Kiedy odbierały go inspektorki La Fauny, nie stawał na przednich łapach. Cały czas piszczał z bólu. W dodatku bardzo zagłodzony. Wrak psa. Właściciele agresywni. Trzeba było wzywać policję. Zgodnie z prawem można go było natychmiast odebrać. Niestety, sprawy w sądach ciągną się miesiącami, czasem latami, i dopóki sąd nie orzeknie przepadku zwierzęcia, nie można go przekazać nowym opiekunom. Właściciele zrzekli się Misia. Pies trafił do lecznicy. Zanim lekarze zaczęli go badać, musieli mu dać leki przeciwbólowe i rozkurczowe. Zdjęcia rtg odkryły przerażającą prawdę: ogromne zmiany zwyrodnieniowe kręgów szyjnych i widoczne odłamki kości. Zwyrodnienia to skutek dźwigania przez całe życie łańcucha, odłamki kości to skutek urazów, np. kopniaków. Potwornie cierpiał, miał objawy neurologiczne. Jego właścicielka mówiła: „Karmę suchą ma, a nie żre”. Dlaczego? No bo Misiowe zęby to katastrofa, kamień gigant, po podaniu środków przeciwbólowych lekarka palcem wyciągnęła dwa zęby. Oczywiście cały pyszczek był do generalnego remontu. Po badaniu i zaaplikowaniu środków przeciwbólowych inspektorki dały Misiowi mokrą karmę – bidulek wymiótł dwie michy. Rokowania były kiepskie. Misiu jednak przeżył noc, a potem następne dni. Lekarstwa zaczęły działać. Wygrał walkę o życie i już w lecznicy zaczął stawać na przednich łapach. To był grudzień. Do fundacji napisała Joanna Błaszczyk. Ze swoim partnerem Michałem Głupczykiem zamiast prezentów na Gwiazdkę dla siebie postanowili podarować coś ocalonym zwierzętom. Opowiedziałam im historię Misia i zapytałam, czy nie zechcieliby opłacić w części leczenia staruszka. Zgodzili się. Faktura opiewała prawie na 500 złotych. Do gwiazdkowej akcji dołączyli się jeszcze rodzice Michała, no i zapłacili za całe leczenie łańcuchowej bidy. Potem Miś trafił do domu naszej wolontariuszki Magdy Majewskiej na tzw. tymczas, ale tymczasowa opiekunka liczyła się z tym, że spędzi u niej ostatnie miesiące, lata. Dzielnie próbował chodzić, z różnym skutkiem, ale powoli robił postępy. Ba, nawet na tyle nabrał apetytu na życie, że zaczął bezpardonowo zalecać się do domowniczki, stareńkiej suni Wioletki. Jednym słowem „choć szron na głowie, choć nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj”.
Tuż przed Wigilią zdarzyło się to najważniejsze i niesamowite. Znaleźli się ludzie, którzy zabrali Misia do siebie, na zawsze. W nowym domu na swoim przytulnym, nowiutkim legowisku szesnastoletni łańcuchowy burek jak szczeniak bawił się swoją nową zabawką – pluszowym smokiem.
A potem spędził pierwsze święta bez łańcucha na szyi, na kanapie, w cieple, z michą pełną pysznego jedzenia, a przede wszystkim ze Swoimi Ludźmi, którzy przytulili, dali szansę na godną, dobrą starość, Już nie niewolnik, ale domownik, Ktoś ważny. I JAK TU NIE WIERZYĆ W CUDA?

…Każdy z tych starych, łańcuchowych burków jeszcze zdążył przekonać się, że życie nie musi boleć. Może być dobre, ciekawe.
La Fauna wspiera walkę o zmianę przepisów. Byłyśmy na demonstracji „Gdzie ta dobra zmiana dla zwierząt?”, która odbyła się w Warszawie przed sejmem. Niestety, zmian nie widać i dopóki nie zmieni się bezduszne, zacofane prawo, inspektorzy codziennie próbują zmieniać los podwórkowych niewolników dręczonych w jego majestacie.
Tekst, fot. Magdalena Hejda. La Fauna

Dodaj komentarz