Zupa

(Opowiadanie 1.)
[Historie obecności]

Obrus jest nowy. Taki powszedni, w grubą kratę, nie do pokazania gościom, ale idealny na co dzień. Tkanina, której nie trzeba żałować przy plamach. A jednak dzisiaj ma w sobie coś z odświętności. Bo jest czysty. Nienagannie czysty. Tak czysty, że sam staje się dekoracją.

Talerz biały, gruba ceramika. Ten sam od lat. Przed nalaniem zupy przez chwilę na jego spodzie widać delikatne, niemal niewidoczne rysy. Te, które zostawia łyżka przy mieszaniu. Te, które zostawia codzienność. Czasem tylko, kiedy talerz wyjmuje się jeszcze wilgotny ze zmywarki, ślad widać wyraźnie, jak przez politurę.

Córka zawsze siada po lewej. Tak samo jak zawsze stara się sięgnąć ziemi stopami. Ale nie sięga. Siedzi w lekkim przysiadzie, jakby ciągle była w drodze do tego dorosłego, stabilnego osadzenia się w świecie. Nogi lekko się bujają, jak myśli.

Dzień jest spokojny. Słońce nie męczy, nie narzuca się. Zasłonka przy oknie opada równo, bez wysiłku. Jak wieczorowa suknia kobiety, która wie, że wygląda tak, że budzi zainteresowanie. Smukła, zwinna, lecz niepotrzebująca uwagi, żeby być.

Łyżka w jego ręce drga. Nagle. Jakby coś z niej wypłynęło, zanim jeszcze dotknęła ust. Drżenie przenosi się na dłoń. Zaciska palce. Bieleją, jakby odcięte od krwi. I wtedy, bez dźwięku, zupa przelewa się przez brzeg. Na obrus. Kropla za kroplą. I jeszcze jedna.

Córka patrzy. „Tato, co się stało?” – pyta.

Nie odpowiada. Bo jak wytłumaczyć, że to nie jej wina? Że nie miała szansy zaprzyjaźnić się z kurczakiem. Nie znała zapachu jego puchu, kiedy się grzał na kolanach. Nie widziała, jak zasypia z dziobem schowanym pod skrzydło. Jak reaguje na jego krok. Jak przestaje się bać.

Jak można jej opowiedzieć o czymś, co przeminęło, a co teraz wróciło nieoczekiwanie? Jak powiedzieć, że ten rosół, ten zwyczajny rosół, to wspomnienie byłej przyjaźni, której nie umie się nie żałować, bo była prawdziwa? Wspomnienie z dziecinego zachłysnięcia się obecnościa innego życia. Lgnęcego, wtylającego się gdieś w przy nogach, wplątanego w sznurówki małych butów.

Jak ma smakować ta łza? Czy słodko, jak dziecięce wspomnienie, czy słono, jak epitafium dla ciepła, którego nikt nie zrozumie?

A jeszcze był kot.

Leżał na stołku tuż przy kuchennym blacie – tym niskim, starym, z powycieranym siedziskiem, którego nikt nigdy nie rusza. Kot odpoczywa tam zawsze. I choć każdy z domowników wie, że kotu nie wolno do kuchni, nikt się nie przyznaje, że to właśnie dla niego ten stołek zostaje pusty. Kot w kuchni to przecież naruszenie zasad. Ale kto miałby mu tego zabronić? Kto ośmieliłby się powiedzieć „zejdź”, gdy patrzy tak, jakby to on tu był od zawsze? Nakaz wobec kota – to beznadziejna jurysdykcja. Jakbyśmy udawali, że to, co zwinięte w kłębek naszej świadomości, nie istnieje. A jednak był. Patrzył. Nic nie powiedział, nie poruszył się, nie miauknął. Ale widział wszystko – łyżkę, dłoń, rosół.

Czy kot zna winę? Czy kot rozumie łzę? Czy kot wie, że kura była kimś? A może dla niego los kury to tylko ciągłość świata – coś, co było, żeby on mógł trwać?

Czy jego spojrzenie to osąd? Czy po prostu obecność – cicha, nieubłagana, jak pytanie bez odpowiedzi?

Tekst, rysunek Janusz Bończak

„Bo życie ma wartość, nawet jeśli nie mówi twoim językiem”.

Manifest Wegański punkt – 1. Weganizm to sposób życia, który szanuje wszystkie czujące istoty i pokazuje, że wszystko jest ze sobą połączone.

Kolejne opowiadanie: 1 czerwca w niedzielę o godzinie 8:00